środa, 28 sierpnia 2013

Z wakacji w Egipcie rozgrzesz mnie Panie…

Dzisiejsza Rzeczpospolita w artykule „MSZ wzywa Egipt by chronił chrześcijan” cytuje eksperta Tomasza M. Korczyńskiego z  Open Doors, który twierdzi, że oddziaływać na Egipt, można tylko turystyką, a dokładnie bojkotem wakacji (Polacy są w trójce najliczniej wylegujących się na egipskich plażach).

O tym co działo się w Egipcie na początku sierpnia donosił mi Twitter. Nawet w czasie wakacyjnego błogostanu warto nie tracić kontaktu z rzeczywistością. Mój wypoczęty i zrelaksowany umysł, mimo wszystko doinformowany, nie był w stanie pojąć tego co zastał w kraju.

Pierwszy dzień po urlopie w pracy i pierwsze osobniki  na szklanym ekranie. Zadowolone, spakowane tak by nie przekroczyć 20 kg, mówią że się nie boją, że lecą, że tam podobno coś się dzieje, ale oni nie wiedzą dokładnie co, a wycieczkę kupili, zanim w ogóle ktoś coś o tym mówił. 
Tak dość chaotycznie zaprezentowali się moim oczom polscy turyści.  

W mózgu zakołatało pytanie: tacy odważni czy tacy głupi? –  ale wcale nie pojawiło mi się jako primo. To było moje 'po drugie primo'. Po pierwsze i najważniejsze, zastanawiam się jak można sączyć (choć to chyba złe określenie, kiedy alkohol serwowany jest bez ograniczeń) drinki, ze świadomością, że tuż obok rozgrywa się ludzki dramat? 

Ktoś z turystów rzucił do kamery, że on nie wie dokładnie co tam się dzieje, że jakieś kartony płoną. 
To tłumaczenie wcale do mnie nie przemawia. Już studenci I roku studiów humanistycznych, z książki Aronsona dowiadują się, że tak działa nasza psychika (tłumaczy sobie każde zdarzenie tak, by automatycznie wykluczyć naszą winę lub możliwość bycia na miejscu ofiary). 

Jeszcze bardziej pogrążający osobników-około-ludzkich (nie wiem jakie jest naukowe określenia na człowieka bez sumienia) był argument, że w kurortach jest bezpiecznie, że tam nie ma godziny policyjnej.
Jeśli ‘po prostu ludzie’ zabijani na ulicach, to za mało, by zdecydować się na bojkot, by powiedzieć stanowcze nie i stracić 2 tysiące złotych. To może pięknie opalony na egipskich plażach katolik poczuje dziwny wyrzut sumienia, gdy w czasie niedzielnej mszy świętej na słowa ‘módlmy się za prześladowanych chrześcijan’ odpowie ‘wysłuchaj nas Panie’.

Podpalane kościoły, niszczone sklepy i szkoły, prowadzone przez chrześcijan. W końcu też pada ostrzeżenie ‘albo opuścicie miasto do piątku albo zginiecie’. Polacy pokiwali głowami i zadumali się nad brutalnością tego świata, wyszukując jednocześnie olejek do ciała z filtrem.

Dzisiejsza Rzeczpospolita w artykule „MSZ wzywa Egipt by chronił chrześcijan” cytuje eksperta Tomasza M. Korczyńskiego z  Open Doors, który twierdzi, że oddziaływać na Egipt, można tylko turystyką, a dokładnie bojkotem wakacji (Polacy są w trójce najliczniej wylegujących się na egipskich plażach).

Na bojkot polski naród zdecyduje się, gdy zacznie bać się o własne bezpieczeństwo. Ale nie jesteśmy wcale obojętni na ludzką krzywdę! Mordowani w Egipcie chrześcijanie mogą liczyć na naszą modlitwę – chrześcijan z Polski. Może nawet kilka złotych wrzucimy na jakieś dary, gdyby to było potrzebne. Ale z zimnego drinka w krainie faraonów, wybaczcie, nie zrezygnujemy...zapłaciliśmy.





Mój patriotyzm - ani ckliwy, ani tandetny

Patos - samo słowo już powoduje u większości grymas na twarzy. Występuje niemal nierozłącznie z określeniem 'tandetny'. Dobrze uzupełniają je 'ckliwe wzruszenie'. I nieważne jakie te nasze wzruszenia są i jaki ten patos jest, już z założenia wszystko zostało umieszczone w worku z napisem  'tandeta i ckliwość - podlega wzmożonemu recyclingowi'.

Ostatnio - kiedy kolejny raz - wysłuchałam piosenki "Generał Nil" - Tadek Firma Solo, sama wpadłam w tę pułapkę. Fragment "na baczność stała cela, gdy wychodził ze spokojem - Fieldorf Nil bohater trzech wojen", ścisnął za gardło. Przed oczami stanęła mi scena z filmu, na której ze spokojem, dostojnie, na śmierć, idzie jeden z największych polskich bohaterów. A pobici, poranieni, wygłodzeni, psychicznie zmaltretowani więźniowie - w jednej sekundzie - stają na baczność. Rzeczywiście, kroczył dowódca Kedywu, należało więc salutować. To jednak coś więcej, niż żołnierskie honory.

Od zakończenia wojny minęło prawie 8 lat (był rok 1953). Wielka przegrana, wielkie rozczarowanie, straszna okupacja - co innego mogli czuć więźniowie w celi, skazani za walkę o niepodległą Polskę? Mimo wszystko, tym jednym gestem, tymi wyprostowanymi jak struna plecami - pokazali wierność ideałom, które towarzyszyły im każdego dnia wojny.
Od ściśniętego gardła, niedaleka droga do rozumu, który zapisał to jako tanie wzruszenie do tekstu jakiejś tam piosenki. Na szczęście wspomnianemu rozumowi udaje się czasem wyjść poza narzucone schematy. Podniósł się więc wewnętrzny sprzeciw, bo niby dlaczego człowieczeństwo okazujemy wzruszając się i bulwersując zarazem, gdy na Facebooku, ktoś zamieści zdjęcie skatowanego, przez zwyrodnialców, psa. A tanim wzruszeniem staje się grupa skatowanych więźniów, salutująca swojemu dowódcy, idącemu z podniesioną głową, na śmierć?

Utwór "Generał Nil" Tadek Firma Solo, traktuję teraz jak przebudzenie.
Choć patos, który mnie wzrusza, jest dokładnie taki jak kiedyś - to skreśliłam słowa ckliwe (przy wzruszeniach) i tandetny (przy patosie). Czuję dumę widzą łopoczącą na wietrze biało-czerwoną. Uśmiecham się do siebie, gdy Oni wracani są pamięci, gdy 1 marca autobusy, po raz pierwszy wyjeżdżają na ulice z flagami, gdy kibice na trybunach oddają Im cześć, gdy tak jak dziś - IPN podaje nazwiska, odnalezionych w bezimiennych dołach śmierci. Serce bije mi szybciej, gdy na ekranie mojego telewizora Inka krzyczy "Niech żyje Łupaszko, niech żyje wolna Polska!".

Przymiotników ckliwy, kiczowaty, tandetny, do wszystkiego co narodowe i polskie, upatruje w latach PRLu i sztucznym wyznawaniu miłości do władzy ludowej. W wolnej Polsce, której karty historii pełne są wielkich bohaterów i przyspieszających bicie serca czynów, te określenia zostawiam sobie do emocji, które wywołują u mnie amerykańskie filmy.

A plan, że swoją córkę nazwę Inka (na cześć jednej z wyklętych dziewczyn), nie ma z tymi przymiotnikami nic wspólnego.

Dla Państwa - znaczy dla nikogo

Kończą się wakacje, a więc powrócą doniesienia o kolejnych nagrodach, jakie przełożeni wypłacają urzędnikom. Tuż przed sezonem ogórkowym obszernie pisała o tym Rzeczpospolita. Społeczeństwo czyta i nie dowierza  Biorąc pod uwagę urzędnicze pensje, przywileje przysługujące pracownikom administracji, których nie świadczą prywatne firmy, większość z nas rzeczywiście może mieć poczucie niesprawiedliwości.

Na początku pojawia się pytanie, dlaczego przełożeni tak rozpieszczają swoich podwładnych. Tu odpowiedź jest prosta. Wyobraźmy sobie, że mamy pod sobą sztab ludzi. To od nich zależy, jak szybko i z jakim efektem realizowane będą nasze rozporządzenia, a co za tym idzie, jak skuteczne okaże się nasze rządzenie. Urzędnicy mają swoje procedury. Mogą je przeciwko 'górze' wykorzystać. Nie tyle odmówią wykonania zadania, co po prostu spowolnią jego realizację. Nie naruszając żadnych zasad mogą wejść w tryb 'włoskiego strajku'. Skoro więc przełożonym zależy, to nagradzają - często nieadekwatnie do wyników pracy, czy zasług.

Nie muszą tego robić pracodawcy prywatni. Mają większą kontrolę nad pracownikiem i więcej praw wobec niego, w swojej firmie, to oni w znacznej mierze ustalają reguły. Tu raczej stawia się na wpojenie pracownikowi, że marka dla której pracuje, zasługuje na poświęcenie, na zaangażowanie. Wydawałoby się, że w przypadku pracy dla Państwa, jest to zbędne...

Zatem urzędnicy, takiej motywacji potrzebować nie powinni. Niestety comiesięczna pensja nie wystarcza, by zmobilizować wielu z nich do rzetelnej pracy, bo kim to Państwo jest?

I to kolejna pamiątka jaką PRL zostawił w umysłach Polaków i jaką oni w spadku przekazują nam, młodemu pokoleniu.
Rodziców nikt nie nagradza, za dobre wychowanie dziecka, bo dla nich pociechy są na tyle ważne, że nie potrzebują by ktoś ich mobilizował do wychowawczej pracy. Państwo jednak traktujemy, jako jednostkę obcą. Tak było przez lata komunizmu, kiedy utożsamiano je z władzą, niechcianą i narzuconą, która o obywatela nie dba. Co więcej, która tego obywatela wykorzystuje, a w dodatku ogranicza jego podstawowe prawa.
Po 1989 roku wiele się zmieniło. Dobro Państwa, to dobro nas wszystkich, bo w końcu Państwo stało się Ojczyzną. My jednak mentalnie wciąż taktujemy je jako 'obcego'.  By coś dla tego kraju zrobić, a niestety często by zwyczajnie nie przeszkadzać (prowadząc włoski strajk), potrzebne są nagrody.

Najwyższy już czas chyba, potraktować Państwo, jak Ojczyznę, a Ojczyznę jak matkę. Łatwiej wtedy będzie pracować. Na razie niestety patrząc na wypłacane premie, mamy wrażenie, że urzędnicy dostają odszkodowanie za to, że akurat na nich padł obowiązek pracy dla kraju.

Obawiam się, że my (młode pokolenie właśnie zaczynające pracę) z takim samym nastawieniem i stosunkiem do kraju, będziemy w to poważne życie wchodzić. No chyba, że ktoś nam pokaże, że to już nie PRL, że Państwo to nie jest komunistyczna partia, a rzecz wspólna ...chciałby się powiedzieć Rzeczpospolita.