środa, 30 lipca 2014

Jan Komasa doprowadził do tego, że chciałam kapitulacji Powstania...

Pierwsze, na co miałam ochotę po powrocie z pokazu filmu Miasto44, to był prysznic.
Nie jest to informacja niczym z pamiętniczka, któremu opowiada się każdą czynność dnia. Po prostu potrzebowałam zmyć z siebie miasto. Nie spaliny, czy kurz. A brud, krew, smród.
Może wrócę do początku, bo prysznic to element kończący ten dzień.

Słowo 'obraz' nie pojawi się tutaj jako zamiennik określenia 'film' czy 'produkcja', bo właśnie obrazem on nie jest...

Historia niby spójna, główny bohater, jego rodzina, kochające się w nim dziewczyny, znajomi, oddział, jego miasto i Niemcy, Sceny w porządku chronologicznym. W przewadze wiarygodne. Scenografia doskonała. Gra aktorska najgorsza nie jest (zależy od wymagań). Jednak film nie tworzy całości.

Wzruszenia i ich brak
Należę do płaczących na filmach, właściwie na wszystkich. Na kolanach mam więc kartkę do notowania i chusteczki. Nie było jednak powodu, by po nie sięgać. Tego powodu nie było nawet na horyzoncie.
Bohaterowie Miasta44 nie budzą nas szczególnych uczyć. Nie utożsamiamy się z nimi, nie współodczuwamy. W zasadzie oni nas męczą. Jest w nich wiele emocji, ale wszystkie wydają się płytkie. Można odnieść wrażenie, że jeśli spróbujemy ich obejść dookoła, to okażą się tekturowymi dyktami.
Nic tu głębokiego. Powody bycia w konspiracji, potrzeba walki, relacje międzyludzkie. Wszyscy oni tacy przypadkowi. Nie ma więc miejsca na empatię, dla bohaterów bez tożsamości.
Jesteśmy tylko obserwatorami, którzy z pozycji plastikowego fotela przyglądają się egzekucji swojego miasta. Mało komfortowa sytuacja. Jan Komasa doprowadził do tego, że chciałam kapitulacji Powstania, chciałam końca te historii.

Przerysowanie 
O pocałunku niczym z Bollywood, seksie jak z gry komputerowej i o biegu do jednego z przebojów – będzie mówić się wiele. Należę jednak do tej części widzów, którzy uważają że reżyser w filmie ma prawo na 'coś swojego'. Wydaje mi się nawet, że wiem co autor miał na myśli.
Zgaduję zatem...
Do świata Bollywood i gier komputerowych przenosi nas wtedy, gdy chce pokazać, że w tym piekle ludzie nagle dostawali skrzydeł. Każdy z nas zna to uczucie. Nie musi to koniecznie być miłość (lub jej pochodne).
Te 'pokolorowane', czy 'podkręcone' sceny, stan ten w dziwny sposób, ale jednak oddają.
Oczywiście Miasto44 mogłoby się bez nich obejść. Traktuję to jako akcent Komasy, w filmie który zrodził się w jego głowie.

Jan Komasa zrobił film nie tylko o walczącej Warszawie
Powstanie Warszawskie, to nie tylko młodzi ludzie z opaską na ramieniu. To przerażeni, stłoczeni w piwnicach cywile, rozstrzeliwani na ulicach warszawiacy. Bezradni. Bezbronni. Po wielu dniach walki nastawieni niechętnie do Powstańców.
I to w końcu w Mieście44 jest!
Utkwiła mi w głowie historia jednej z sanitariuszek. Opowiadała nam, że chowając się w piwnicy ściągała opaskę, bo bała się reakcji ludzi. Strach czuła też, gdy już po kapitulacji, musieli przejść obok ludności cywilnej ustawionej szpalerem wzdłuż ulicy. Czekali na wyzwiska, upokorzenia. Powitały ich jednak brawa. W filmie Komasy te proporcje zostały zachowane. I mam wrażenie, że pierwszy raz ktoś tak mocno przywraca pamięć o cywilnej ludności.

Powietrze gęste od kul
To nie było 5D. Nawet nie 3D. Wpatrując się w wielki ekran myślałam o smrodzie i brudzie, w jakim tym ludziom przyszło walczyć o wolność. Komasa dał Miastu44 zapach. Przywykliśmy do Powstania Warszawskiego z piosenek, kliku ładnych obrazów, gdzie ktoś najwyżej zostaje trafiony i umiera. Ciężko nam jednak patrzeć na przepoconych, upapranych, wymazanych krwią Powstańców. Takie okoliczności przyrody – choć większości z nas znane - nie do końca pasują do dumnej biało-czerwonej opaski.
Oczyściliśmy – dla własnych estetycznych potrzeb – tę historię. I dobrze, że Komasa podaje ją z całym dobrodziejstwem.
I stąd ten prysznic.

Podsumowując nieco
Czekanie. Odliczanie. Podekscytowanie i?
Miasto44 na pewno zostawiło niezaspokojone apetyty na dobry film o Powstaniu. Myślę, że wielu zgromadzonych dziś na Narodowym, na pytanie 'Jaki dobry film ostatnio widziałeś?', nie wspomniałoby o Mieście44.
Podboju światowego kina nie wróżę. I choć ten film nie oczarowuje, to dawno tak dobitnie nikt nie przypomniał mi jakim złem jest wojna. Niestety, tak jak z Pianisty wyszłam przybita, ale oczarowana – tak tutaj, wyszłam przybita.
-------
O filmie Miasto44 Jana Komasy na pewno nie można powiedzieć, że jest ładny albo że się podoba. To jak 'lajkowanie' informacji o wielkiej tragedii. Wiele wiedziałam o PW, z wieloma Powstańcami rozmawiałam – ale dopiero na Stadionie Narodowym zdałam sobie sprawę, co ci ludzie przeżyli.

Artystycznie ten film mnie nie zachwycił - delikatnie mówiąc...
Przypomniał, a może uzmysłowił mi, czego dokonali młodzi warszawiacy. Ja wyszłam z seansu przybita. A Oni do mikrofonu mówili mi: Świetne kino. Tak to wyglądało i dobrze, że to zrobiliśmy.

Czy może to z nami jest problem....?
Czyżbyśmy czekali na kolejny ckliwy i ładny film o PW, a dostaliśmy brzydki, chaotyczny obraz, pełen cierpienia, niesprawiedliwości, bezsensowności?
Co jeśli w 1944 tak właśnie było?
Wszyscy wiemy jak kończy się Powstanie Warszawskie.
Mam nadzieję jednak, że jego dowódcy tego nie wiedzieli przed wydaniem rozkazów– bo do poszukiwania odpowiedzi na trudne pytania ten film też skłania.
To byłoby jednak za dużo na jeden dzień.
Zresztą może Miasto44 miało wzbudzać pytania, a odpowiadać mieli Powstańcy.
My tych bohaterów wciąż mamy obok siebie!

Czwarta nad ranem...
Przed snem wolę przypomnieć sobie owacje na stojąco dla zgromadzonych na seansie Powstanieców, czy Pana który siedział za mną i w trakcie pokazu wspominał jak to było na barykadzie.
Chcę widzieć te dziś uśmiechnięte twarze, kiedyś walczących warszawiaków, którzy kiwając głowami mówią: tak było, a jakby trzeba było to jeszcze raz byśmy poszli.
…oni wiedzą co mówią, bo że tak zacytuję piosenkę z filmu Miasto44
„walczysz z całych sił, o coś więcej niż kilka chwil”
------
Budzę się kolejnego dnia - a właściwie tego samego rano.
W głowie pełno pytań o Powstanie. Czy tak, czy inaczej, czy rzeczywiście, ale jak to?!
...na tym polu Panie Komasa, może Pan odnotować sukces.
Mimo, że gwiazdek wiele bym nie dała, efekt 'dzień po filmie' zdarza się rzadko.
A ja go mam...
Te pytania są już do Nich :)

wtorek, 29 lipca 2014

'Być warszawiakiem’ – to zobowiązuje


*tekst opublikowany w Biuletynie Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej – 08.2012r.
Liczba lajkujących Muzeum PW wzrosła do 113 tys., wspominanej knajpy do 30 tys.
Do tego pojawił się Twitter i Obłęd'44 Zychowicza. A ja już nie studiuję.


I mimo, że mam uwagi do tekstu, napisanego 2 lata temu, wciąż jest on aktualny i nowego napisać jeszcze nie umiem. 
------------------

Rano biegiem do metra. Pierwszy łyk kawy jeszcze na peronie, co wytrwalsi budzą kofeiną swój organizm dopiero w pracy lub na uczelni. W uszach słuchawki, noga lekko podryguje w rytm muzyki. Godziny spędzone za biurkiem i w aulach uniwersytetów. Wieczory w zaciszu własnego domu albo wyjście ze znajomymi na piwo.

Tak wygląda typowy dzień studiującego i pracującego młodego warszawiaka, zarówno tego ze stolicy, jak i wciąż zameldowanego w najróżniejszych miejscach Polski. Doskonale wiemy, kiedy zaczynają się wyprzedaże, znamy najpopularniejsze knajpy danego sezonu i oczywiście właśnie tam bywamy. Trudno nam rozstać się z telefonem komórkowym, nie tylko dlatego że ktoś może zadzwonić, po prostu jesteśmy mocno związani, żeby nie napisać uzależnieni, od ciągłego dostępu do internetu.

To oczywiście rzeczywistość lekko przerysowana, choć na pierwszy rzut oka właśnie tak prezentuje się warszawska młodzież. Co mamy na swoją obronę? Kawę po prostu lubimy, zakupy w czasie wyprzedaży pomagają nam zaoszczędzić na wakacje. A nasze rozmowy prowadzone w knajpach, artykuły czytane w internecie, czy aktywność na portalach społecznościowych? To wszystko, wbrew pierwszemu wrażeniu, wskazuje na to, że mamy tożsamość.

Przenieśmy się jednak do czasów, kiedy jeszcze odkrywaliśmy świat, prowadzeni za rękę przez rodziców i nauczycieli. Pierwsza klasa gimnazjum, kiedyś siódmy rok nauki w szkole podstawowej. Na wszystkich ławkach „Kamienie na szaniec” Aleksandra Kamińskiego. Pierwsza książka, którą czyta się bez żadnego przymusu. Chłopcom podoba się męstwo bohaterów, oczami wyobraźni widzą siebie w czasie Akcji pod Arsenałem, na przesłuchaniu milczą tak samo jak Rudy. Dziewczynki, z kobiecą wrażliwością, martwią się o życie bohaterów, zwłaszcza że każda już wie, w którym by się podkochiwała. Alek, Zośka, Rudy – to dla wielu z nas pierwsi prawdziwi bohaterowie z dzieciństwa. Biją na głowę Stasia z „W pustyni i w puszczy”, nie wspominając o Antku Bolesława Prusa. Dla nastolatków są dowodem na to, że ich też stać na wielkie czyny. W końcu, opisywani przez Kamińskiego chłopcy, byli zupełnie normalni, zwykli – do czasu, gdy los wystawił ich na straszną próbę.

Sierpień, rok 2004, to pierwsze tak wielkie obchody rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego i otwarcie najnowocześniejszego Muzeum. Tym co działo się w stolicy latem 1944 roku, żyje już nie tylko sama Warszawa, zaczyna mówić o tym cała Polska. Chociaż daty, liczby, fakty, o tych 63 dniach walki, znamy już dzięki lekcjom historii w szkole, odkrywamy te wydarzenia na nowo. I choć w 1944 Alka, Zośki i Rudego, nie było już na świecie, do walki stanęli ich koledzy i koleżanki. Tak samo młodzi, wierzący w prawdziwe przyjaźnie, przeżywający pierwsze miłości. Tak samo normalni i autentyczni.

ODDAJEMY HOŁD ‘PO NASZEMU’

Dwóch młodych warszawiaków otwiera własny interes. Zatrudniają graficiarza. Powstaje mural przestawiający młodego powstańca. Niektórych bulwersuje fakt, że to sklep z alkoholami. To jednak nie zabieg marketingowy, nie ma nic wspólnego z reklamą. Młodzi ludzie tłumaczą, że pierwszy raz mają swój własny kawałek miejsca w Warszawie. Wcześniej symbol Polski Walczącej wytatuowali sobie na ramieniu, teraz mają szanse by powiedzieć reszcie stolicy o swojej dumie. To ich osobisty hołd. Krytyka, z którą czasem się spotykają, nie budzi w nich złości. Zdają sobie sprawę, że nie każdy rozumie, że to sprawa bardzo osobista, skąd obcy ludzie mogą wiedzieć jak wiele łączy ich z Powstaniem. Zastrzegają jednak, że jeśli kiedyś zamiast sklepu z alkoholami, będą właścicielami wielkiego biurowca, czy galerii sztuki, też będzie tam podobny mural, bo ta historia to część ich życia, a swoją dumę zamierzają głośno manifestować. 1 sierpnia właścicieli w sklepie nie zastaniemy, są na Powązkach, zapalają świeczkę ‘chłopakom’.

Jeden ze studenckich klubów pęka w szwach. Jest grudzień, obchody 1 sierpnia już dawno za nami. Na scenie kapela Lao Che. Tłum młodzieży doskonale bawi się do punk rockowej muzyki. Teksty znają na pamięć, razem w wokalistą na cały głos wykrzykują ‘tramwajem jadę na wojnę’. To piosenka ‘Godzina W’. Kolejne kawałki, to historia Powstania Warszawskiego. Będzie obrona Starego Miasta, obojętność aliantów na wydarzenia w Warszawie, zejście do kanałów, dywersyjne akcje, Rosjanie biernie przyglądając się walczącej Stolicy, jako ostatni utwór ‘Koniec’.  Jeśli ktoś nie wierzy, że ludzie bawiący się na koncercie, wiedzą co śpiewają, wystarczy spojrzeć na ich twarze, kiedy padają słowa „Barykado nasza, Polsko mała idź pod prąd!’. To fakt, nie ma tu zadumy, nie ma tu miejsca na refleksje, za to studencki klub wypełnia duma.

Z telefonem w ręce, a nie przy uchu. To po prostu nieustanne podłączenie do Internetu, a tą najczęściej odwiedzaną stroną jest www.facebook.com. Coraz bardziej prawdziwa wydaje się być parafraza: pokaż mi swój profil na Facebooku, powiem Ci kim jesteś. Nasze konta na portalach społecznościowych mówią często o nas więcej, niż sami możemy przekazać. Gdzie mieszkamy, pracujemy, jak i z kim spędzamy czas, ale też jakie mamy zainteresowania. Klikamy ‘Lubię to!’ na profilu uwielbianego przez nas muzyka, reżysera, w ten sposób oceniamy też konkretne inicjatywy czy miejsca. Wydawać by się mogło, że historia, zwłaszcza ta trudna i nowoczesne życie, nastawione na przyjemności, nie mają ze sobą nic wspólnego, a na pewno nie idą w parze.

Z tą parzystością rzeczywiście może być różnie, bo liczba fanów Muzeum Powstania Warszawskiego na Facebooku, rośnie z dnia na dzień. W momencie powstania tego tekstu to przeszło 39 tysięcy, dla porównania jedno z najmodniejszych miejsc-knajp w Warszawie może się pochwalić niespełna 15 tysiącami. Klikniecie ‘Lubię to!’ pod profilem Muzeum, to coś więcej niż wyrażenie swojego poparcia czy uznania. Internauci chcą być na bieżąco, chcą wiedzieć co dzieje się przy ulicy Grzybowskiej, dostawać informacje o kolejnych wystawach i pokazach filmowych. Te najciekawsze wysyłają do swoich znajomych, informując ich także na jakie wydarzenia się wybierają.

DLACZEGO AKURAT POWSTANIE?

Niewiele jest dat w historii, które jednoczą całe społeczeństwo, które przyciągają młodych, nastawionych raczej na myślenie o przyszłości, niż czasach minionych. Jak to więc się stało, że o 1 sierpnia, pamiętamy wszyscy i mimo tragicznego finału nierównej walki, górę nad smutkiem tego dnia bierze duma?

W świecie, w którym wszystko można przerobić przy pomocy programów komputerowych, a fikcyjne postacie, w które wcielamy się przed monitorami, mają po kilka żyć, młody człowiek odczuwa brak autentyczności. Niewiele jest już nas w stanie zaskoczyć, mało kto nam imponuje. I wtedy pojawiają się bohaterowie z krwi i kości. W ich historiach nie ma pustego patosu, nikt nie wygłasza płomiennej mowy o mesjanizmie, ratowaniu świata. To Bóg – Honor – Ojczyzna, ale nie w słowach, a w czynach. Zabrano im wolność, poczucie bezpieczeństwa, zmuszono do życia w ciągłym strachu. A czy oni nie chcieli tak jak my spędzać czasu z przyjaciółmi, zakochiwać się, marzyć snując plany o przyszłości? Ich bunt, sprzeciw, jest z jednej strony dla nas zrozumiały - budzi szacunek, z drugiej zmusza do myślenia ‘czy my byśmy tak potrafili’.

Wysłuchując wspomnień walczących na barykadach, przeprowadzających ludzi kanałami, czy roznoszących pocztę, mamy wrażenie, że takie rzeczy nie mogły dziać się niespełna 70 lat temu. Ale to co najbardziej zaskakuje we wspomnieniach Powstańców, to ich naturalność. O wielkich czynach opowiadają, z większą skromnością, niż my o ostatniej pochwale udzielonej przez szefa, czy zdanym kolokwium.

W dokumencie „Powstanie w bluzce w kwiatki” Olgi Borkowskiej o Powstaniu z perspektywy walczących kobiet, bohaterki wspominają, co 1 sierpnia miały na sobie, jakie wzorki były na sukience i jakiego koloru był sweterek. Czym te kobiety różnią się od nas, pamiętających dokładnie jak wyglądałyśmy na maturze, czy na pierwszej randce? W zasadzie dzieli nas tylko jedno - czasy w jakich przyszło nam żyć. Nasze sukienki nigdy nie zostały zniszczone przez kule, nigdy nie poplamiła ich krew najbliższych.

Z PODZIWEM, BEZ OCENY

Powstanie Warszawskie budzi kontrowersje. Wciąż toczą się dyskusje o jego słuszności. Przeciwnicy powtarzają, że taki zryw nie miał szans powodzenia, a był koszmarem dla ludności cywilnej, przyczynił się do zrównania Warszawy z ziemią i śmierci tysięcy ludzi. Zwolennicy przypominają, że  polskie władze, liczyły na pomoc aliantów i zbliżających się do Stolicy Rosjan, a do tego nastroje w Warszawie były tak bojowe, że uniknięcie powstania było niemożliwe.

W tej dyskusji nie zabieramy głosu. Oczywiście w swoim gronie toczymy burzliwe rozmowy, tłumaczymy swoje racje, powołujemy się na autorytety. Nie czujemy się jednak kompetentni, by zabierać głos w dyskusji publicznej i oceniać decyzję polskich władz. Wielka polityka, rozgrywki na najwyższym szczeblu, jakie toczyły się między aliantami, Rosjanami, a polskim rządem na uchodźstwie i wiedza jaką o tym wszystkim mieli przywódcy podziemia. To zostawiamy do oceny historykom. Mamy żal, o to że nasi Powstańcy nie mogli liczyć na pomoc, tak jak ci francuscy, że na Paradzie Zwycięstwa w Londynie nie pojawił się ani jeden polski żołnierz – bo sprzeciwił się temu Stalin, że Polska znalazła się za żelazną kurtyną. Ale co do o samych Powstańców, tu mieszają się tylko dwa uczucia: duma i szacunek.

PRZEZ HISTORIĘ DO SERCA

Zakochać się w Warszawie nie jest łatwo, zwłaszcza tym, którzy do stolicy trafiają na studia, czy w poszukiwaniu pracy. Architektura niespójna, na ulicach korki, gwar, zgiełk, wszędzie daleko. Są miasta, które zachwycają już od pierwszych postawionych kroków. Klimatyczny Kraków, Wrocław, Poznań, Toruń, Gdańsk. Na tę listę Warszawy raczej nikt, kto jeszcze nie zdążył jej pokochać, nie wpisuje. Oczywiście powszechnie wiadomo, że to nie Stolicy wina… że historia, że wojna, że komunizm. Nie zmienia to jednak faktu, że miłość do tego miasta, rzadko bywa tą od pierwszego wejrzenia.

Pierwszy krok do zakochania się w Warszawie, to krok zrobiony świadomie po jej ulicach. I chociaż nie możemy powtórzyć za Napoleonem przemawiającym pod piramidami ‘40 wieków na nas patrzy’, bo niewiele budynków pamięta czasy przedwojenne, to żeby zrozumieć to miasto trzeba właśnie poznać jego tożsamość, a tej musimy szukać w 1944 roku. Nie można wydawać sądów o Warszawie, nie dotykając jej historii. Dla nas, pokolenia lat 80tych i 90tych, nie ma Stolicy bez Powstania Warszawskiego. I tak właśnie patrzymy na to miasto.

NIE TYLKO PAMIĘTAMY

Po 8 latach od pierwszych godnych obchodów rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, punktualnie o 17 zatrzymuje się cała Stolica, choć syreny odzywają się też w najdalszych częściach Polski. Na koncertach, pokazach filmowych, wystawach i spotkaniach gromadzą się tłumy. Na samochodach powiewają biało-czerwone flagi.

My na co dzień w pośpiechu, z kubkiem kawy i słuchawkami w uszach, podążający do pracy i na uczelnie, wieczorami spotykający się w pubach, kawiarniach, bawiący się w klubach, 1 sierpnia znów zatrzymamy się na chwilę. Gdy zawyją syreny pochylimy głowy, bo oddać hołd Powstańcom – bohaterom naszego pokolenia. Potem spojrzymy w niebo by podziękować im za świadectwo i przykład, jak walczyć o wolność, jak kochać swoją wielką i małą Ojczyznę. I przez cały rok będziemy pamiętać, słuchają punk rockowy piosenek o tamtych 63 dniach, polecając na Facebooku kolejne wydarzenia, czy ustępując miejsca w komunikacji miejskiej ludziom, którzy kiedyś możliwe że roznosili pocztę powstańcom, nie przespali wielu nocy czuwając na barykadzie, których potrzeba wolności była większa, niż strach przed śmiercią.

---

Adam Asnyk pisał, że ‘Każda epoka ma swe własne cele i zapomina o wczorajszych snach...’ albo poeta nie miał racji albo epoka Powstania Warszawskiego wciąż trwa. My nie tylko pamiętamy, jesteśmy też dumni. I za to uczucie dumy chcemy Wam – Powstańcom podziękować. Wasze czyny, Wasza postawa, sprawiły że, 

poniedziałek, 7 lipca 2014

Po prostu pytam: o katolików protestowanie...

Gwarancja zbawienia – mega sprawa!
Ostatnio jednak mam wrażenie, że czasu na modlitwę nie ma – bo trzeba protestować.
Czy to zmasowany atak na Kościół, który każe katolikom stanąć na barykadach i walczyć?
A może w tej swojej waleczności pogubiliśmy gdzieś zdrowy rozsądek?
Może staliśmy się agencją reklamową, która nagłaśnia - nie tyle co łaska – ale potocznie mówiąc „za free”, wszystko co jej się podłoży?

Stajemy w obronie wiary i moralnych zasad, czy lejemy wodę na młyn walczącym z Kościołem?
Ostatnio przypomina mi to wodospad, który może być autodestrukcyjny...
Ale od początku!

Zdarza się, że przyznaję komuś rację, bo w większości przypadków – w moim przekonaniu – to ja ją mam. Tak natura, geny, czy jeszcze coś innego. Nie ma to większego znaczenia.

Tym razem jednak, po prostu pytam...
Nie wiem kto ma racje. Jak znaleźć złoty środek.
Nie znaczy to oczywiście, że nie podejmuję próby szukania.
Znalezienie może nie być łatwe, bo trudno mi ustawić się w tym przepadku tylko w roli obserwatora.



Walka w obronie prof. Chazana, a właściwie w obronie klauzuli sumienia.
Bojkot spektaklu Golgota Picnic.
Sprzeciw wobec rzeźby niedźwiedzia i byka na Pl. Trzech Krzyży.
Protest przeciwko warsztatom jogi w Poznaniu.


Krok po kroku...sprzeciw po sprzeciwie:

Co do sprawy prof. Chazana nie mam wątpliwości. Nie będzie to tekst rozkładający całe to dziwne zamieszanie na części pierwsze, bo nie o tym dziś. Na moją złotówkę szpital może liczyć.

Kolejne trzy sprawy, a lista mogłaby być o wiele dłuższa, wydają się nieco bardziej skomplikowane.

Kilka dni temu na wpolityce.pl zobaczyłam nagłówek
„Gdyby nie sprzeciw katolików, nikt nie dowiedziałby się o Golgota Picnic”


Autor, zapewne napisał to w sensie pozytywnym, czyli: dobra robota katole!
Ale czy przypadkiem nie można mówić też o darmowej reklamie spektaklu, który chce się bojkotować? Czy nie zrobiono przysługi twórcom i środowiskom antykościelnym?
Gdyby na ulicy zapytać ludzi, jaką sztukę teatralną kojarzą, odpowiedzieliby zapewne o niszowej (do czasu) Golgocie P.
To co w całej sprawie jest dla mnie bulwersujące, to dotacja państwowa na ten cel. Organizatorzy rozsyłali maile, proponując darmowe wejściówki. A wielu młodych twórców czeka choćby na kilka groszy dofinansowania. Przecież to sam Mistrz, Krzysztof Kieślowski mówił, że w PRLu filmy robiło się łatwiej – bo łatwiej było o fundusze. Więc czemu Golgota Pe.?

A tak na marginesie, komu w tym zapale do walki o zablokowanie Golgoty Picnic chciało się sztukę przeczytać? Kto wysilił się i na youtube.com poszukał nagranego spektaklu?
#nieznamsiętosięwypowiem

Nie hossa i bessa, a złoty cielec.
Piątek, piąteczek, piątunio - a media donoszą, że nie ma zgodny mieszkańców i proboszcza parafii na Pl. Trzech Krzyży, na rzeźbę byka i niedźwiedzia.
Zwierzaki będące symbolem wzrostu i spowolnienia na giełdzie, okazały się przypominać złotego cielca.
Społeczność lokalną rozumiem. Może jakby mi pod blokiem chcieli postawić, też bym protestowała.
Raczej jednak napisałabym pismo do władz dzielnicy, czy miasta.
Rolę Boga w tym sprzeciwie ograniczyłbym bardziej do porannej Zdrowaśki za dobry dzień.
#mieszaniesacrumzprofanum

300 osób ćwiczy jogę w poznańskim parku. Gazeta Wyborcza upatruje w tym reklamy na frona.pl

Portal rzecz jasna warsztaty jogi bojkotował. Z ekspertami od zagrożeń duchowych nie dyskutuję, to oni, a nie ja, się w tym specjalizują. Jeśli jednak przyjmiemy, że joga to zło, to powstaje pytanie, czy ciała wygibanie nie zawdzięcza forndzie.pl reklamy? Czy mówiąc ludziom, totalnie nieuświadomionym, o zagrożeniu duchowym, jakim ma być robienie świecy, czy leżenie w rękami w górze (a poziomie początkowym wielkie figury w grę nie wchodzą), nie zaciekawiamy, no i czy i nie ośmieszamy?
Nie jogi, siebie.
Wygląda to nieco jak z dzieckiem. Jeśli czegoś niewolno - a dokładnie nie rozumie maluch dlaczego - to bardzo tego chce.
#powiemcijakniewolnorobic

Przeglądając portale katolickie, ale wertując też strony wierzącym mało przychylne, wciąż czytam o protestach. Wciąż ktoś proponuje, bym pod jakimś się podpisała.

I właściwie, to ja już jestem zmęczona.

Może właśnie o to chodzi, żeby odpuścić, żeby katoli pozbawić zapału do walki o lepszy świat?
A może...zgubiliśmy gdzieś sporo radości, jaką daje gwarancja życia wiecznego w raju?
I to czego najbardziej się obawiam – a co usłyszałam dziś od znajomego katola (serdecznie pozdrawiam:) - jak przyjdzie walczyć o coś naprawdę ważnego, to będziemy już zmęczeni i wypaleni.
Nie wiem.
Po prostu pytam albo zwyczaje się zastanawiam.

*dlaczego krytykuję – ja katol – sprawy związane z Kościołem, w momencie gdy atakujących jest tak wielu?
Kiedyś zaniechałam działania. Konsekwencje...lepiej nie wspominać.
A zresztą, sory taki zawód.