piątek, 31 października 2014

Święci Użyteczni

Ze Świętymi jest jak z najlepszymi fachowcami, czy lekarzami. 
Namiary, do tych sprawdzonych, dostajemy od najbliższych.
Szukając, sami natrafiamy na perełki i wtedy my ich polecamy.
-----

Pamiętam, jak moja przyjaciółka radośnie zakomunikowała:
- Werka, jest taki św. Juda. Tadeusz, czy jakoś tak. Od spraw beznadziejnych. Coś dla nas.

Minęło wiele lat. Dzwoni przyjaciel - zdeklarowany jako niewierzący - opowiada o sporych problemach finansowych. I wspomina o św. Judzie. W końcu, gość jest od przypadków beznadziejnych.

Jest 31 listopada 2014 roku. Dzień przed uroczystością Wszystkich Świętych. Wchodzę lekko zrezygnowana do pustego kościoła obok domu. Postanawiam, że tym razem pójdę do prawej części. Od półtora roku klękam w tej lewej, przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Dziś spróbuję u Jezusa Miłosiernego po drugiej stronie. Jak człowiek nie ma pomysłu, to tak kombinuje - śmieszne, ale cóż taka natura. Idę więc, a raczej sunę - by dwóm modlącym się w kościele kobietom nie zakłócać ciszy. I tu nagle w schowanej wnęce dostrzegam obraz św. Judy Tadeusza.
Widziałam, że tam obraz jakiś wisi, ale że tak blisko mam i że akurat dziś tu trafiłam... To miłe, że po tylu modlitwach, Święty od spraw beznadziejnych, sam mnie znalazł i zakwalifikował moje sprawy na swoją listę.

Przydługi wstęp. Wiem. Ale tak wyszło. 
Wykształcona inteligencja (tu jako: samoocena) nie rozumie kultu świętych. Takie tam zabobony, ciemnogród. Tyle, że "świętych obcowanie" ma swoje miejsce w Wyznaniu Wiary - więc albo w Boga i Świętych - albo dziękujemy.

A poza tym Święci są maksymalnie użyteczni....
Wiadomo, że jak coś zginie - to trzeba uderzyć do św. Antoniego. Ten jest w gorącej wodzie kąpany - reaguje ad hoc. Polecam.
Święty Krzysztof też wiadomo, od kierowców, bezpiecznej wyprawy.
Izydor od internetu - też sprawdzony.

A teraz moja ulubiona - św. Rita.
Ona też od spraw ..... wielkie zaskoczenie: beznajdzienych :)
Ale to kobieta! Więc rozmowa wygląda inaczej niż z Judą i w dodatku tematy inne są poruszane.
Z naśladowaniem będzie ciężko, czemu? Polecam historię jej życia.
Wiem jednak, że nikt się tak nie zaopiekuje kobietami jak ona. Dlatego codziennie - polecam jej wszystkie moje koleżanki, przyjaciółki (wierzące, niewierzące - nieważne!) i całą żeńską część rodziny.

Więcej niż prosiłam
Na liście tych, którzy wyprosili mi u Boga więcej niż prosiłam, widnieje św. Józef.
"Najbardziej męski gość w Piśmie Świętym z ujemnym życiem seksualnym" (cytat z mojego ulubionego Publicysty i dalej cytuję). "Brzmi to kuriozalnie, kiedy spojrzymy na wzór męskości, jaki lansuje nam współczesny świat".
Św. Józefowi - który dał mi tyle, że nie śmiem o więcej dla siebie prosić - polecam tę część populacji z Marsa (świecka metafora nie zaszkodzi:), która zdecydowanie ze swoją rolą życiową sobie nie radzi.
A kto ma pomóc, jeśli nie gość, który w trudnych chwilach nie żalił się Maryi jaki jest biedny, pogubiony, załamany - tylko po męsku wziął wszystko na klatę?

Więcej niż prosiłam cz. 2... 
To też zdecydowanie bł. Jerzy Popiełuszko. Kiedyś przyjaciółka, opowiadała, że zrezygnowana poszukiwaniami pracy, poskarżyła się mężowi, że już nie ma siły. Padło wtedy konkretne pytanie: a księdza Jerzego prosiłaś o pomoc?
Ta historia sprawiła, że ja też spróbowałam - to, co wydarzyło się w moim życiu zawodowym później, może kiedyś opiszę w autobiografii :)

No  i są jeszcze nasi imiennicy! Patroni! 
Ze swojej jestem bardzo dumna! Choć mam pewne przypuszczenia, że pocisnęła tłumowi jakimś ostrym tekstem, tylko cenzura biblijna to wycięła - to tak z osobistych doświadczeń.
Najważniejsze oczywiście, że wyszła z tłumu. Nie trzeba jej było przymuszać jak wystraszonego Szymona z Cyreny, ani nie łkała bezsensownie jak grupka kobiet. 
...
Nie zagłębiam się w szczegóły - co wyprosiłam, o co jeszcze proszę etc.
Wyszłoby z tego pewnie mocne świadectwo, ale ani ja nie jestem na to gotowa, ani czytelnik mógłby tego dobrze nie odebrać - zahaczałoby o wpis bardzo osobisty, a tych nie praktykuję.

Fenomen proszenia Świętych polega na tym, że po pierwsze mają swoje działki, specjalności. A po drugie, byli normalnymi ludźmi - i czasami jakoś łatwiej złapać kontakt.
Nie ma wątpliwości, że dopuszczając "świętych obcowanie" Bóg wiedział co robi.

Święci są zniewieściali? 
Szymon Hołownia w jednej ze swoich książek napisał, że ktoś odpowie przed Bogiem za te okropne wizerunki Świętych, na których wyglądają jak malowane lale. I tu pełna zgoda. Trzeba mieć naprawdę mocny charakter, by takich rzeczy dokonywać. Niech więc nikogo słodkie obrazeczki nie zmylą. Mamy do czynienia z ludźmi do zadań specjalnych.
I co najważniejsze , oni na te zadania w formie próśb - ale też żali i pretensji - tylko czekają.
Jak sobie poradzą z wyproszeniem tego wszystkiego u Góry?
Nie takich rzeczy dokonywali. I jutro jest najlepszy dzień, by to sprawdzić.

*zamiłowanie do Świętych od spraw beznadziejnych nie oznacza niezadowolenia z życia - jest wręcz odwrotnie :)
**pominęłam zasługi i działanie doskonałe Anioła Stróża - ale to temat rzeka - na osobny tekst :)

poniedziałek, 15 września 2014

Bohaterowie - instrukcją na dziwne czasy


....do upominania się o polskich bohaterów, dochodzi pytanie "jak?"
----
Polskie morze nie kojarzy mi się ani z romantycznymi wschodami słońca, ani ze spacerami po plaży. Możliwe, że powinnam żałować, że takie wspomnienia mam zlokalizowane gdzieś indziej.
Dla mnie morze, to mały teatr w centrum Gdyni, kinowa sala, zatłoczone foyer i tacy celebryci na wyciągnięcie ręki, o jakich nie śniło się nawet filozofom.

Festiwal Filmów Dokumentalnych "Niezłomni Niepokorni Wyklęci"

Filmy były dobre, średnie, świetne, męczące, porywające i wzruszające - jak to na festiwalach.
Dokładnie tak jak rok temu, najważniejsi byli świadkowie tamtych wydarzeń - Niezłomni, Niepokorni, Wyklęci.
We wrześniu 2013 roku, patrzyłam na nich z podziwem i wielkim szacunkiem.
Przez te 365 dni jednak wiele się zmieniło.

Odkąd pamiętam irytuje mnie pytanie "co byś zrobił gdyby wybuchło powstanie/wojna etc.".
Nie znaczy to jednak, że nie szukam instrukcji obsługi na trudne czasy.
Im więcej wiesz, tym bardziej realnie ( w tym wypadku drastycznie) wyobrażasz sobie w temacie "co by było, gdyby...".

W tym roku więc w pełnej energii i charyzmy 98-letniej Marii Mireckiej Loryś - której życiorys to scenariusz na kilka filmów, pogodnej Lidii Lwow - narzeczonej mjr. Łupaszki  (i wielu innych kobietach, opowiadających swoje wojenne losy w filmach) szukałam odpowiedzi na pytanie: jak Wy to zrobiłyście?!

Czy znalazłam?
Niestety nie.
Widzę tylko, że zrobiłyście co należało.
A dziś zamiast defetyzmu, niechęci, niezadowolenia, rozczarowania - macie w sobie radość, chęć do życia i ciągłą potrzebę działania.
Nie wiem z jakiej Wy tkanki jesteście, ale wiem, że warto się zarazić.


W notesie mam zanotowane słowa sanitariuszki z Powstania Warszawskiego
"Nie można się całe życie bać"
- to biorę dla siebie!

A w sprawie morza, to ja jednak wolę góry :)

sobota, 2 sierpnia 2014

Bezmyślność spadkiem poparcia się mierzy....

„Kto mieszka w Stalowej Woli? Kogo tam mieszkańcy wybrali? Czy Stalowa Wola to jeszcze polskie miasto?”



Portal natemat.pl cytuje posłankę PiS Krystynę Pawłowicz, a pech chce że mówi o na o moim rodzinnym mieście. Ale jeszcze większy pech – dla niej i jej partii – że mówi o (dawnym już chyba) bastionie PiSu.
*Lech Kaczyński w I turze w 2005 roku – 72% poparcia.

Gratulacje!
Pawłowicz gratulujemy bezmyślnej wypowiedzi.
PiS gratulujemy Pawłowicz.


Kontekst jest oczywiście szerszy, Krystyna Pawłowicz, cytowanymi słowami odnosi się do decyzji Prezydenta Stalowej Woli, o zakazie włączanie syren w Godzinę W.
Zgadzam się skandal, ale Prezydent mojego rodzinnego miasta znany jest ze skandalicznych zachowań. A to przeszkadzają mu zawodnicy z Afryki, w drużynie koszykarzy, a to osobiście jedzie blokować budowę Kościoła.
Mieszkańcu nazywają go Shrekiem, śmieją się z niego, denerwuje ich ...ale wybierają go na kolejną kadencję. 

Posłanka Pawłowicz, zapytuje więc 'kim są ludzie, którzy go wybrali'.
Spieszę z wyjaśnieniem:

Mieszkańcy Stalowej Woli, to typowy ciemnogród. Z znacznej części głosują na PiS. Są konserwatywni, religijni. Łażą do Kościoła co niedzielę i w tygodniu też. Biorą śluby, Rodzą dzieci i można nawet powiedzieć, że sporo w nich patriotyzmu.

Dlaczego wybierają takiego prezydenta na kolejną kadencję?
(może Pani notować Pani Pawłowicz, Google by to Pani powiedziało)
W wyborach samorządowych głosuje się na dobrego zarządcę i świetnego administratora. Na osobę, której pracę dla miasta możemy odczuć na własnej skórze.
Dlatego katolicy, czy wielbiciele Afryki głosują na Szlęzaka – bo na razie nie ma konkrecji dla tego sprawnego administratora. Zresztą w pierwszych wyborach był to człowiek PiS.
I może trudno będzie poseł Pawłowicz uwierzyć, ale stalowowolanie nad urną kierują się raczej sprawnie zarządzanym miastem, wyremontowanymi ulicami i działającą kanalizacją – niż kilkoma wystąpieniami Prezydenta, które mają na celu tylko nagłośnienie jego istnienia.

Droga poseł Pawłowicz. Nieważne co miała Pani na myśli, pytając czy Stalowa Wola, to polskie miasto i kto tam w ogóle mieszka.
W polityce liczy się jak to zabrzmiało.
Obraziła Pani 70 tysięczne miasto, kiedyś zgodnie popierające PiS.
Ale najważniejsze, że Pani obraziła ludzi, którzy nie stronią od organizacji imprez patriotycznych, którzy wychowują swoje dzieci w duchu patriotyzmu.
Obraziła Pani miejsce, które dało mi tożsamość i w którym wzrastał mój (swoją drogą mocno rozrośnięty) patriotyzm.

Ale czemu mnie to dziwi...przecież Jarosław Kaczyński mówiąc, że jedzenie w stołówce było paskudne obraził Panie Kucharki, a poseł Macierewicz krzycząc na mnie, że się nie wypowie w sprawie Raportu WIS i to ja mam problem, że mam wypowiedź tylko drugiej strony – stracił moją sympatię (bo tę mam na stracie dla każdego).

Wy jeszcze nie zrozumieliście, że do wygrania wyborów potrzebni są wyborcy?
A do mówienia potrzebne jest myślenie o odbiorze tego, co za chwilę zabrzmi?

A Pani Poseł, tacy ludzie tam mieszkają:















I czekają na przeprosiny!!!


.....

środa, 30 lipca 2014

Jan Komasa doprowadził do tego, że chciałam kapitulacji Powstania...

Pierwsze, na co miałam ochotę po powrocie z pokazu filmu Miasto44, to był prysznic.
Nie jest to informacja niczym z pamiętniczka, któremu opowiada się każdą czynność dnia. Po prostu potrzebowałam zmyć z siebie miasto. Nie spaliny, czy kurz. A brud, krew, smród.
Może wrócę do początku, bo prysznic to element kończący ten dzień.

Słowo 'obraz' nie pojawi się tutaj jako zamiennik określenia 'film' czy 'produkcja', bo właśnie obrazem on nie jest...

Historia niby spójna, główny bohater, jego rodzina, kochające się w nim dziewczyny, znajomi, oddział, jego miasto i Niemcy, Sceny w porządku chronologicznym. W przewadze wiarygodne. Scenografia doskonała. Gra aktorska najgorsza nie jest (zależy od wymagań). Jednak film nie tworzy całości.

Wzruszenia i ich brak
Należę do płaczących na filmach, właściwie na wszystkich. Na kolanach mam więc kartkę do notowania i chusteczki. Nie było jednak powodu, by po nie sięgać. Tego powodu nie było nawet na horyzoncie.
Bohaterowie Miasta44 nie budzą nas szczególnych uczyć. Nie utożsamiamy się z nimi, nie współodczuwamy. W zasadzie oni nas męczą. Jest w nich wiele emocji, ale wszystkie wydają się płytkie. Można odnieść wrażenie, że jeśli spróbujemy ich obejść dookoła, to okażą się tekturowymi dyktami.
Nic tu głębokiego. Powody bycia w konspiracji, potrzeba walki, relacje międzyludzkie. Wszyscy oni tacy przypadkowi. Nie ma więc miejsca na empatię, dla bohaterów bez tożsamości.
Jesteśmy tylko obserwatorami, którzy z pozycji plastikowego fotela przyglądają się egzekucji swojego miasta. Mało komfortowa sytuacja. Jan Komasa doprowadził do tego, że chciałam kapitulacji Powstania, chciałam końca te historii.

Przerysowanie 
O pocałunku niczym z Bollywood, seksie jak z gry komputerowej i o biegu do jednego z przebojów – będzie mówić się wiele. Należę jednak do tej części widzów, którzy uważają że reżyser w filmie ma prawo na 'coś swojego'. Wydaje mi się nawet, że wiem co autor miał na myśli.
Zgaduję zatem...
Do świata Bollywood i gier komputerowych przenosi nas wtedy, gdy chce pokazać, że w tym piekle ludzie nagle dostawali skrzydeł. Każdy z nas zna to uczucie. Nie musi to koniecznie być miłość (lub jej pochodne).
Te 'pokolorowane', czy 'podkręcone' sceny, stan ten w dziwny sposób, ale jednak oddają.
Oczywiście Miasto44 mogłoby się bez nich obejść. Traktuję to jako akcent Komasy, w filmie który zrodził się w jego głowie.

Jan Komasa zrobił film nie tylko o walczącej Warszawie
Powstanie Warszawskie, to nie tylko młodzi ludzie z opaską na ramieniu. To przerażeni, stłoczeni w piwnicach cywile, rozstrzeliwani na ulicach warszawiacy. Bezradni. Bezbronni. Po wielu dniach walki nastawieni niechętnie do Powstańców.
I to w końcu w Mieście44 jest!
Utkwiła mi w głowie historia jednej z sanitariuszek. Opowiadała nam, że chowając się w piwnicy ściągała opaskę, bo bała się reakcji ludzi. Strach czuła też, gdy już po kapitulacji, musieli przejść obok ludności cywilnej ustawionej szpalerem wzdłuż ulicy. Czekali na wyzwiska, upokorzenia. Powitały ich jednak brawa. W filmie Komasy te proporcje zostały zachowane. I mam wrażenie, że pierwszy raz ktoś tak mocno przywraca pamięć o cywilnej ludności.

Powietrze gęste od kul
To nie było 5D. Nawet nie 3D. Wpatrując się w wielki ekran myślałam o smrodzie i brudzie, w jakim tym ludziom przyszło walczyć o wolność. Komasa dał Miastu44 zapach. Przywykliśmy do Powstania Warszawskiego z piosenek, kliku ładnych obrazów, gdzie ktoś najwyżej zostaje trafiony i umiera. Ciężko nam jednak patrzeć na przepoconych, upapranych, wymazanych krwią Powstańców. Takie okoliczności przyrody – choć większości z nas znane - nie do końca pasują do dumnej biało-czerwonej opaski.
Oczyściliśmy – dla własnych estetycznych potrzeb – tę historię. I dobrze, że Komasa podaje ją z całym dobrodziejstwem.
I stąd ten prysznic.

Podsumowując nieco
Czekanie. Odliczanie. Podekscytowanie i?
Miasto44 na pewno zostawiło niezaspokojone apetyty na dobry film o Powstaniu. Myślę, że wielu zgromadzonych dziś na Narodowym, na pytanie 'Jaki dobry film ostatnio widziałeś?', nie wspomniałoby o Mieście44.
Podboju światowego kina nie wróżę. I choć ten film nie oczarowuje, to dawno tak dobitnie nikt nie przypomniał mi jakim złem jest wojna. Niestety, tak jak z Pianisty wyszłam przybita, ale oczarowana – tak tutaj, wyszłam przybita.
-------
O filmie Miasto44 Jana Komasy na pewno nie można powiedzieć, że jest ładny albo że się podoba. To jak 'lajkowanie' informacji o wielkiej tragedii. Wiele wiedziałam o PW, z wieloma Powstańcami rozmawiałam – ale dopiero na Stadionie Narodowym zdałam sobie sprawę, co ci ludzie przeżyli.

Artystycznie ten film mnie nie zachwycił - delikatnie mówiąc...
Przypomniał, a może uzmysłowił mi, czego dokonali młodzi warszawiacy. Ja wyszłam z seansu przybita. A Oni do mikrofonu mówili mi: Świetne kino. Tak to wyglądało i dobrze, że to zrobiliśmy.

Czy może to z nami jest problem....?
Czyżbyśmy czekali na kolejny ckliwy i ładny film o PW, a dostaliśmy brzydki, chaotyczny obraz, pełen cierpienia, niesprawiedliwości, bezsensowności?
Co jeśli w 1944 tak właśnie było?
Wszyscy wiemy jak kończy się Powstanie Warszawskie.
Mam nadzieję jednak, że jego dowódcy tego nie wiedzieli przed wydaniem rozkazów– bo do poszukiwania odpowiedzi na trudne pytania ten film też skłania.
To byłoby jednak za dużo na jeden dzień.
Zresztą może Miasto44 miało wzbudzać pytania, a odpowiadać mieli Powstańcy.
My tych bohaterów wciąż mamy obok siebie!

Czwarta nad ranem...
Przed snem wolę przypomnieć sobie owacje na stojąco dla zgromadzonych na seansie Powstanieców, czy Pana który siedział za mną i w trakcie pokazu wspominał jak to było na barykadzie.
Chcę widzieć te dziś uśmiechnięte twarze, kiedyś walczących warszawiaków, którzy kiwając głowami mówią: tak było, a jakby trzeba było to jeszcze raz byśmy poszli.
…oni wiedzą co mówią, bo że tak zacytuję piosenkę z filmu Miasto44
„walczysz z całych sił, o coś więcej niż kilka chwil”
------
Budzę się kolejnego dnia - a właściwie tego samego rano.
W głowie pełno pytań o Powstanie. Czy tak, czy inaczej, czy rzeczywiście, ale jak to?!
...na tym polu Panie Komasa, może Pan odnotować sukces.
Mimo, że gwiazdek wiele bym nie dała, efekt 'dzień po filmie' zdarza się rzadko.
A ja go mam...
Te pytania są już do Nich :)

wtorek, 29 lipca 2014

'Być warszawiakiem’ – to zobowiązuje


*tekst opublikowany w Biuletynie Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej – 08.2012r.
Liczba lajkujących Muzeum PW wzrosła do 113 tys., wspominanej knajpy do 30 tys.
Do tego pojawił się Twitter i Obłęd'44 Zychowicza. A ja już nie studiuję.


I mimo, że mam uwagi do tekstu, napisanego 2 lata temu, wciąż jest on aktualny i nowego napisać jeszcze nie umiem. 
------------------

Rano biegiem do metra. Pierwszy łyk kawy jeszcze na peronie, co wytrwalsi budzą kofeiną swój organizm dopiero w pracy lub na uczelni. W uszach słuchawki, noga lekko podryguje w rytm muzyki. Godziny spędzone za biurkiem i w aulach uniwersytetów. Wieczory w zaciszu własnego domu albo wyjście ze znajomymi na piwo.

Tak wygląda typowy dzień studiującego i pracującego młodego warszawiaka, zarówno tego ze stolicy, jak i wciąż zameldowanego w najróżniejszych miejscach Polski. Doskonale wiemy, kiedy zaczynają się wyprzedaże, znamy najpopularniejsze knajpy danego sezonu i oczywiście właśnie tam bywamy. Trudno nam rozstać się z telefonem komórkowym, nie tylko dlatego że ktoś może zadzwonić, po prostu jesteśmy mocno związani, żeby nie napisać uzależnieni, od ciągłego dostępu do internetu.

To oczywiście rzeczywistość lekko przerysowana, choć na pierwszy rzut oka właśnie tak prezentuje się warszawska młodzież. Co mamy na swoją obronę? Kawę po prostu lubimy, zakupy w czasie wyprzedaży pomagają nam zaoszczędzić na wakacje. A nasze rozmowy prowadzone w knajpach, artykuły czytane w internecie, czy aktywność na portalach społecznościowych? To wszystko, wbrew pierwszemu wrażeniu, wskazuje na to, że mamy tożsamość.

Przenieśmy się jednak do czasów, kiedy jeszcze odkrywaliśmy świat, prowadzeni za rękę przez rodziców i nauczycieli. Pierwsza klasa gimnazjum, kiedyś siódmy rok nauki w szkole podstawowej. Na wszystkich ławkach „Kamienie na szaniec” Aleksandra Kamińskiego. Pierwsza książka, którą czyta się bez żadnego przymusu. Chłopcom podoba się męstwo bohaterów, oczami wyobraźni widzą siebie w czasie Akcji pod Arsenałem, na przesłuchaniu milczą tak samo jak Rudy. Dziewczynki, z kobiecą wrażliwością, martwią się o życie bohaterów, zwłaszcza że każda już wie, w którym by się podkochiwała. Alek, Zośka, Rudy – to dla wielu z nas pierwsi prawdziwi bohaterowie z dzieciństwa. Biją na głowę Stasia z „W pustyni i w puszczy”, nie wspominając o Antku Bolesława Prusa. Dla nastolatków są dowodem na to, że ich też stać na wielkie czyny. W końcu, opisywani przez Kamińskiego chłopcy, byli zupełnie normalni, zwykli – do czasu, gdy los wystawił ich na straszną próbę.

Sierpień, rok 2004, to pierwsze tak wielkie obchody rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego i otwarcie najnowocześniejszego Muzeum. Tym co działo się w stolicy latem 1944 roku, żyje już nie tylko sama Warszawa, zaczyna mówić o tym cała Polska. Chociaż daty, liczby, fakty, o tych 63 dniach walki, znamy już dzięki lekcjom historii w szkole, odkrywamy te wydarzenia na nowo. I choć w 1944 Alka, Zośki i Rudego, nie było już na świecie, do walki stanęli ich koledzy i koleżanki. Tak samo młodzi, wierzący w prawdziwe przyjaźnie, przeżywający pierwsze miłości. Tak samo normalni i autentyczni.

ODDAJEMY HOŁD ‘PO NASZEMU’

Dwóch młodych warszawiaków otwiera własny interes. Zatrudniają graficiarza. Powstaje mural przestawiający młodego powstańca. Niektórych bulwersuje fakt, że to sklep z alkoholami. To jednak nie zabieg marketingowy, nie ma nic wspólnego z reklamą. Młodzi ludzie tłumaczą, że pierwszy raz mają swój własny kawałek miejsca w Warszawie. Wcześniej symbol Polski Walczącej wytatuowali sobie na ramieniu, teraz mają szanse by powiedzieć reszcie stolicy o swojej dumie. To ich osobisty hołd. Krytyka, z którą czasem się spotykają, nie budzi w nich złości. Zdają sobie sprawę, że nie każdy rozumie, że to sprawa bardzo osobista, skąd obcy ludzie mogą wiedzieć jak wiele łączy ich z Powstaniem. Zastrzegają jednak, że jeśli kiedyś zamiast sklepu z alkoholami, będą właścicielami wielkiego biurowca, czy galerii sztuki, też będzie tam podobny mural, bo ta historia to część ich życia, a swoją dumę zamierzają głośno manifestować. 1 sierpnia właścicieli w sklepie nie zastaniemy, są na Powązkach, zapalają świeczkę ‘chłopakom’.

Jeden ze studenckich klubów pęka w szwach. Jest grudzień, obchody 1 sierpnia już dawno za nami. Na scenie kapela Lao Che. Tłum młodzieży doskonale bawi się do punk rockowej muzyki. Teksty znają na pamięć, razem w wokalistą na cały głos wykrzykują ‘tramwajem jadę na wojnę’. To piosenka ‘Godzina W’. Kolejne kawałki, to historia Powstania Warszawskiego. Będzie obrona Starego Miasta, obojętność aliantów na wydarzenia w Warszawie, zejście do kanałów, dywersyjne akcje, Rosjanie biernie przyglądając się walczącej Stolicy, jako ostatni utwór ‘Koniec’.  Jeśli ktoś nie wierzy, że ludzie bawiący się na koncercie, wiedzą co śpiewają, wystarczy spojrzeć na ich twarze, kiedy padają słowa „Barykado nasza, Polsko mała idź pod prąd!’. To fakt, nie ma tu zadumy, nie ma tu miejsca na refleksje, za to studencki klub wypełnia duma.

Z telefonem w ręce, a nie przy uchu. To po prostu nieustanne podłączenie do Internetu, a tą najczęściej odwiedzaną stroną jest www.facebook.com. Coraz bardziej prawdziwa wydaje się być parafraza: pokaż mi swój profil na Facebooku, powiem Ci kim jesteś. Nasze konta na portalach społecznościowych mówią często o nas więcej, niż sami możemy przekazać. Gdzie mieszkamy, pracujemy, jak i z kim spędzamy czas, ale też jakie mamy zainteresowania. Klikamy ‘Lubię to!’ na profilu uwielbianego przez nas muzyka, reżysera, w ten sposób oceniamy też konkretne inicjatywy czy miejsca. Wydawać by się mogło, że historia, zwłaszcza ta trudna i nowoczesne życie, nastawione na przyjemności, nie mają ze sobą nic wspólnego, a na pewno nie idą w parze.

Z tą parzystością rzeczywiście może być różnie, bo liczba fanów Muzeum Powstania Warszawskiego na Facebooku, rośnie z dnia na dzień. W momencie powstania tego tekstu to przeszło 39 tysięcy, dla porównania jedno z najmodniejszych miejsc-knajp w Warszawie może się pochwalić niespełna 15 tysiącami. Klikniecie ‘Lubię to!’ pod profilem Muzeum, to coś więcej niż wyrażenie swojego poparcia czy uznania. Internauci chcą być na bieżąco, chcą wiedzieć co dzieje się przy ulicy Grzybowskiej, dostawać informacje o kolejnych wystawach i pokazach filmowych. Te najciekawsze wysyłają do swoich znajomych, informując ich także na jakie wydarzenia się wybierają.

DLACZEGO AKURAT POWSTANIE?

Niewiele jest dat w historii, które jednoczą całe społeczeństwo, które przyciągają młodych, nastawionych raczej na myślenie o przyszłości, niż czasach minionych. Jak to więc się stało, że o 1 sierpnia, pamiętamy wszyscy i mimo tragicznego finału nierównej walki, górę nad smutkiem tego dnia bierze duma?

W świecie, w którym wszystko można przerobić przy pomocy programów komputerowych, a fikcyjne postacie, w które wcielamy się przed monitorami, mają po kilka żyć, młody człowiek odczuwa brak autentyczności. Niewiele jest już nas w stanie zaskoczyć, mało kto nam imponuje. I wtedy pojawiają się bohaterowie z krwi i kości. W ich historiach nie ma pustego patosu, nikt nie wygłasza płomiennej mowy o mesjanizmie, ratowaniu świata. To Bóg – Honor – Ojczyzna, ale nie w słowach, a w czynach. Zabrano im wolność, poczucie bezpieczeństwa, zmuszono do życia w ciągłym strachu. A czy oni nie chcieli tak jak my spędzać czasu z przyjaciółmi, zakochiwać się, marzyć snując plany o przyszłości? Ich bunt, sprzeciw, jest z jednej strony dla nas zrozumiały - budzi szacunek, z drugiej zmusza do myślenia ‘czy my byśmy tak potrafili’.

Wysłuchując wspomnień walczących na barykadach, przeprowadzających ludzi kanałami, czy roznoszących pocztę, mamy wrażenie, że takie rzeczy nie mogły dziać się niespełna 70 lat temu. Ale to co najbardziej zaskakuje we wspomnieniach Powstańców, to ich naturalność. O wielkich czynach opowiadają, z większą skromnością, niż my o ostatniej pochwale udzielonej przez szefa, czy zdanym kolokwium.

W dokumencie „Powstanie w bluzce w kwiatki” Olgi Borkowskiej o Powstaniu z perspektywy walczących kobiet, bohaterki wspominają, co 1 sierpnia miały na sobie, jakie wzorki były na sukience i jakiego koloru był sweterek. Czym te kobiety różnią się od nas, pamiętających dokładnie jak wyglądałyśmy na maturze, czy na pierwszej randce? W zasadzie dzieli nas tylko jedno - czasy w jakich przyszło nam żyć. Nasze sukienki nigdy nie zostały zniszczone przez kule, nigdy nie poplamiła ich krew najbliższych.

Z PODZIWEM, BEZ OCENY

Powstanie Warszawskie budzi kontrowersje. Wciąż toczą się dyskusje o jego słuszności. Przeciwnicy powtarzają, że taki zryw nie miał szans powodzenia, a był koszmarem dla ludności cywilnej, przyczynił się do zrównania Warszawy z ziemią i śmierci tysięcy ludzi. Zwolennicy przypominają, że  polskie władze, liczyły na pomoc aliantów i zbliżających się do Stolicy Rosjan, a do tego nastroje w Warszawie były tak bojowe, że uniknięcie powstania było niemożliwe.

W tej dyskusji nie zabieramy głosu. Oczywiście w swoim gronie toczymy burzliwe rozmowy, tłumaczymy swoje racje, powołujemy się na autorytety. Nie czujemy się jednak kompetentni, by zabierać głos w dyskusji publicznej i oceniać decyzję polskich władz. Wielka polityka, rozgrywki na najwyższym szczeblu, jakie toczyły się między aliantami, Rosjanami, a polskim rządem na uchodźstwie i wiedza jaką o tym wszystkim mieli przywódcy podziemia. To zostawiamy do oceny historykom. Mamy żal, o to że nasi Powstańcy nie mogli liczyć na pomoc, tak jak ci francuscy, że na Paradzie Zwycięstwa w Londynie nie pojawił się ani jeden polski żołnierz – bo sprzeciwił się temu Stalin, że Polska znalazła się za żelazną kurtyną. Ale co do o samych Powstańców, tu mieszają się tylko dwa uczucia: duma i szacunek.

PRZEZ HISTORIĘ DO SERCA

Zakochać się w Warszawie nie jest łatwo, zwłaszcza tym, którzy do stolicy trafiają na studia, czy w poszukiwaniu pracy. Architektura niespójna, na ulicach korki, gwar, zgiełk, wszędzie daleko. Są miasta, które zachwycają już od pierwszych postawionych kroków. Klimatyczny Kraków, Wrocław, Poznań, Toruń, Gdańsk. Na tę listę Warszawy raczej nikt, kto jeszcze nie zdążył jej pokochać, nie wpisuje. Oczywiście powszechnie wiadomo, że to nie Stolicy wina… że historia, że wojna, że komunizm. Nie zmienia to jednak faktu, że miłość do tego miasta, rzadko bywa tą od pierwszego wejrzenia.

Pierwszy krok do zakochania się w Warszawie, to krok zrobiony świadomie po jej ulicach. I chociaż nie możemy powtórzyć za Napoleonem przemawiającym pod piramidami ‘40 wieków na nas patrzy’, bo niewiele budynków pamięta czasy przedwojenne, to żeby zrozumieć to miasto trzeba właśnie poznać jego tożsamość, a tej musimy szukać w 1944 roku. Nie można wydawać sądów o Warszawie, nie dotykając jej historii. Dla nas, pokolenia lat 80tych i 90tych, nie ma Stolicy bez Powstania Warszawskiego. I tak właśnie patrzymy na to miasto.

NIE TYLKO PAMIĘTAMY

Po 8 latach od pierwszych godnych obchodów rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, punktualnie o 17 zatrzymuje się cała Stolica, choć syreny odzywają się też w najdalszych częściach Polski. Na koncertach, pokazach filmowych, wystawach i spotkaniach gromadzą się tłumy. Na samochodach powiewają biało-czerwone flagi.

My na co dzień w pośpiechu, z kubkiem kawy i słuchawkami w uszach, podążający do pracy i na uczelnie, wieczorami spotykający się w pubach, kawiarniach, bawiący się w klubach, 1 sierpnia znów zatrzymamy się na chwilę. Gdy zawyją syreny pochylimy głowy, bo oddać hołd Powstańcom – bohaterom naszego pokolenia. Potem spojrzymy w niebo by podziękować im za świadectwo i przykład, jak walczyć o wolność, jak kochać swoją wielką i małą Ojczyznę. I przez cały rok będziemy pamiętać, słuchają punk rockowy piosenek o tamtych 63 dniach, polecając na Facebooku kolejne wydarzenia, czy ustępując miejsca w komunikacji miejskiej ludziom, którzy kiedyś możliwe że roznosili pocztę powstańcom, nie przespali wielu nocy czuwając na barykadzie, których potrzeba wolności była większa, niż strach przed śmiercią.

---

Adam Asnyk pisał, że ‘Każda epoka ma swe własne cele i zapomina o wczorajszych snach...’ albo poeta nie miał racji albo epoka Powstania Warszawskiego wciąż trwa. My nie tylko pamiętamy, jesteśmy też dumni. I za to uczucie dumy chcemy Wam – Powstańcom podziękować. Wasze czyny, Wasza postawa, sprawiły że, 

poniedziałek, 7 lipca 2014

Po prostu pytam: o katolików protestowanie...

Gwarancja zbawienia – mega sprawa!
Ostatnio jednak mam wrażenie, że czasu na modlitwę nie ma – bo trzeba protestować.
Czy to zmasowany atak na Kościół, który każe katolikom stanąć na barykadach i walczyć?
A może w tej swojej waleczności pogubiliśmy gdzieś zdrowy rozsądek?
Może staliśmy się agencją reklamową, która nagłaśnia - nie tyle co łaska – ale potocznie mówiąc „za free”, wszystko co jej się podłoży?

Stajemy w obronie wiary i moralnych zasad, czy lejemy wodę na młyn walczącym z Kościołem?
Ostatnio przypomina mi to wodospad, który może być autodestrukcyjny...
Ale od początku!

Zdarza się, że przyznaję komuś rację, bo w większości przypadków – w moim przekonaniu – to ja ją mam. Tak natura, geny, czy jeszcze coś innego. Nie ma to większego znaczenia.

Tym razem jednak, po prostu pytam...
Nie wiem kto ma racje. Jak znaleźć złoty środek.
Nie znaczy to oczywiście, że nie podejmuję próby szukania.
Znalezienie może nie być łatwe, bo trudno mi ustawić się w tym przepadku tylko w roli obserwatora.



Walka w obronie prof. Chazana, a właściwie w obronie klauzuli sumienia.
Bojkot spektaklu Golgota Picnic.
Sprzeciw wobec rzeźby niedźwiedzia i byka na Pl. Trzech Krzyży.
Protest przeciwko warsztatom jogi w Poznaniu.


Krok po kroku...sprzeciw po sprzeciwie:

Co do sprawy prof. Chazana nie mam wątpliwości. Nie będzie to tekst rozkładający całe to dziwne zamieszanie na części pierwsze, bo nie o tym dziś. Na moją złotówkę szpital może liczyć.

Kolejne trzy sprawy, a lista mogłaby być o wiele dłuższa, wydają się nieco bardziej skomplikowane.

Kilka dni temu na wpolityce.pl zobaczyłam nagłówek
„Gdyby nie sprzeciw katolików, nikt nie dowiedziałby się o Golgota Picnic”


Autor, zapewne napisał to w sensie pozytywnym, czyli: dobra robota katole!
Ale czy przypadkiem nie można mówić też o darmowej reklamie spektaklu, który chce się bojkotować? Czy nie zrobiono przysługi twórcom i środowiskom antykościelnym?
Gdyby na ulicy zapytać ludzi, jaką sztukę teatralną kojarzą, odpowiedzieliby zapewne o niszowej (do czasu) Golgocie P.
To co w całej sprawie jest dla mnie bulwersujące, to dotacja państwowa na ten cel. Organizatorzy rozsyłali maile, proponując darmowe wejściówki. A wielu młodych twórców czeka choćby na kilka groszy dofinansowania. Przecież to sam Mistrz, Krzysztof Kieślowski mówił, że w PRLu filmy robiło się łatwiej – bo łatwiej było o fundusze. Więc czemu Golgota Pe.?

A tak na marginesie, komu w tym zapale do walki o zablokowanie Golgoty Picnic chciało się sztukę przeczytać? Kto wysilił się i na youtube.com poszukał nagranego spektaklu?
#nieznamsiętosięwypowiem

Nie hossa i bessa, a złoty cielec.
Piątek, piąteczek, piątunio - a media donoszą, że nie ma zgodny mieszkańców i proboszcza parafii na Pl. Trzech Krzyży, na rzeźbę byka i niedźwiedzia.
Zwierzaki będące symbolem wzrostu i spowolnienia na giełdzie, okazały się przypominać złotego cielca.
Społeczność lokalną rozumiem. Może jakby mi pod blokiem chcieli postawić, też bym protestowała.
Raczej jednak napisałabym pismo do władz dzielnicy, czy miasta.
Rolę Boga w tym sprzeciwie ograniczyłbym bardziej do porannej Zdrowaśki za dobry dzień.
#mieszaniesacrumzprofanum

300 osób ćwiczy jogę w poznańskim parku. Gazeta Wyborcza upatruje w tym reklamy na frona.pl

Portal rzecz jasna warsztaty jogi bojkotował. Z ekspertami od zagrożeń duchowych nie dyskutuję, to oni, a nie ja, się w tym specjalizują. Jeśli jednak przyjmiemy, że joga to zło, to powstaje pytanie, czy ciała wygibanie nie zawdzięcza forndzie.pl reklamy? Czy mówiąc ludziom, totalnie nieuświadomionym, o zagrożeniu duchowym, jakim ma być robienie świecy, czy leżenie w rękami w górze (a poziomie początkowym wielkie figury w grę nie wchodzą), nie zaciekawiamy, no i czy i nie ośmieszamy?
Nie jogi, siebie.
Wygląda to nieco jak z dzieckiem. Jeśli czegoś niewolno - a dokładnie nie rozumie maluch dlaczego - to bardzo tego chce.
#powiemcijakniewolnorobic

Przeglądając portale katolickie, ale wertując też strony wierzącym mało przychylne, wciąż czytam o protestach. Wciąż ktoś proponuje, bym pod jakimś się podpisała.

I właściwie, to ja już jestem zmęczona.

Może właśnie o to chodzi, żeby odpuścić, żeby katoli pozbawić zapału do walki o lepszy świat?
A może...zgubiliśmy gdzieś sporo radości, jaką daje gwarancja życia wiecznego w raju?
I to czego najbardziej się obawiam – a co usłyszałam dziś od znajomego katola (serdecznie pozdrawiam:) - jak przyjdzie walczyć o coś naprawdę ważnego, to będziemy już zmęczeni i wypaleni.
Nie wiem.
Po prostu pytam albo zwyczaje się zastanawiam.

*dlaczego krytykuję – ja katol – sprawy związane z Kościołem, w momencie gdy atakujących jest tak wielu?
Kiedyś zaniechałam działania. Konsekwencje...lepiej nie wspominać.
A zresztą, sory taki zawód.

czwartek, 19 czerwca 2014

I czwarta władza tę rękę...


zamach na wolność słowa, traktujemy personalnie.

Wejście prokuratora do redakcji tygodnika Wprost, to strzał w kolano, a może nawet w głowę.
Dlaczego można bezkarnie przez lata uniknąć zmasowanej krytyki, mimo że potknięcia, poważne wywrotki, a nawet 'zaliczanie gleby' zdarza się co kilka kroków, a wysłanie ABW i prokuratora do jednego z mediów, organizuje i scala dziennikarski światek* z różnych bajek we wspólnej walce?
*(poza wyjątkami, ale stanów chorobowych nie będę analizować).

Oczywiście walka odbywa się o wolność słowa, ale wiele razy powinna się odbywać o interes państwa i obywateli, ale jakoś na udeptanej ziemi nie stawiali się wszyscy. Wielokrotnie bulwersujące sprawy, po prostu jakoś tak same się rozchodziły.

Podniesienie ręki na media, to jednak zupełnie coś innego. Dziennikarze zaciekle bronią i bronić będą wolności słowa, ale to nie wszystko. Aby zrozumieć, czym jest atak na media, trzeba nieco spostrzegawczości, inteligencji emocjonalne i w ogóle inteligencji.

Dziennikarz, to nie zawód. Poczynając od zaparzających kawę, przez wyszukujących informacje, zapowiadających piosenki, wydzwaniających gości, przygotowujących materiały, piszących blogi, przeprowadzających wywiady itd. itd., a kończąc na decydujących o tym co i gdzie się pojawi - wszyscy jesteśmy w swoim POWOŁANIU zakochani. I w sobie częściowo też.

Ego rozdęte w zależności od etapu kariery i przede wszystkim charakteru. Mamy się - w sumie sami nie wiemy dlaczego - za naprawdę ważnych.
Nasze 40 sekund na wizji, 2 minuty na antenie, kolumna na papierze, wpis na bloga etc. - zmienia świat!
Można się z tego ego śmiać. Choć raczej należałoby współczuć, bo nie jest łatwo z tym żyć. Dochodzi do tego uzależnienie od informacji, poczucie że zawsze trzeba wiedzieć co się dzieje. W dobie internetu i smartfonów (wielu z nas chciałoby choćby umieć wyłączyć Twittera) jesteśmy wciąż podpięci do informacji. Nie możemy się odłączyć, bo coś ważnego nas ominie. Nie zdążmy zareagować, nie będziemy w temacie...no świat runie!
Niektórym włącza się też 'wieczny obserwator'. Nigdy nie jest się wtedy częścią tłumu, czy grupy. To nie pozwoliłoby obserwować, zrozumieć, analizować. Męczące serio.
Bywa też fajnie, bo skoro ta praca to nasza misja (zazwyczaj specjalna! - znów ego). Pocieszający jest na przykład widok innego dziennikarza, którego ego, to wielkolud przy naszym.

Po co ten wpis, niczym z pamiętniczka? Otóż, podniesienie ręki na media, to uderzenie w ego każdego dziennikarza. Z jednej strony więc sprzeciwiamy się w obronie wolności słowa, z drugiej ten atak traktujemy bardzo personalnie. A co to daje, można było zobaczyć gdy ABW weszła do siedziby Wprost.

Byłabym więc ostrożna na miejscu atakujących, wchodzących, żądających wydania materiałów etc. Ale także w przypadku takich wezwań, jak to, które wyczytałam na fronda.pl
"Prof. Andrzej Nowak wzywa do zorganizowania Majdanów przed TVN, TVP i Wyborczą!"

Oczywiście to wezwanie do Majdanów nie zjednoczy środowiska tak jak wejście ABW, raczej zgodnie z tradycją podzieli.
Na pewno wywoła agresję, działanie skierowane na pikietujących, którzy już jako grupki rozproszone na różnych Majdanch będą wyglądać śmiesznie.
Dajcie raczej ludziom szansę przejrzeć na oczy, a nie zrażajcie do siebie tych, którzy gdzieś parzą kawę, przyszli na praktyki albo robią w kiepskim miejscu dobrą robotę.
Jak nawrzeszczycie w czasie jakieś manifestacji na młodą dziennikareczkę, dlatego że ma na mikrofonie taką a nie inną kostkę, to jeśli to dziewczę do tego czasu było nieznające się na polityce, to za atak personalny będzie Wam uprzyjemniać życie do końca swojej pracy zawodowej.
Z dziennikarzami jest taki problem - że wszystko personalnie, ale nie jako 'ja-Jan Kowalski' ale jako 'ja-dziennikarz'.






poniedziałek, 3 marca 2014

O co chodzi z Kamieniami na Szaniec?

Były „Kamienie hańby”, był straszny Robert Gliński i zakłamujący historię film. Pojawiły się oficjalne głosy sprzeciwu i równie oficjalna odpowiedź na nie.
Całość śledziłam dość dokładnie, bo skoro mam przeprowadzić wywiad z reżyserem, nie widząc filmu  - muszę się doinformować w każdy możliwy sposób.
Godzinna rozmowa z Robertem Glińskim powinna rozwiać wszelkie moje wątpliwości. Przezorny jednak zawsze ubezpieczony. Założyłam więc, że reżyser mógł mnie oczarować i wciąż czekałam na pokaz „Kamieni na szaniec”.

Poniedziałek rano. Pełna sala ludzi. Oczywiście – taka tradycja - siedzę obok kobiety, której za aktywność ruchową i poszukiwanie znajomych po sali przez cały seans, mam ochotę wymierzyć wyrok w imieniu II RP. No dobrze, ale żarty na bok. 

Szok! Zaskoczenie! Niedowierzanie! Kamienie, pozostały na szaniec, o hańbie nie ma mowy…a taki piękny skandal się zapowiadał.
Zośka i Rudy, bo to oni są przez całość filmu na pierwszym planie – znowu szok i niedowierzanie – są młodzi, pełni życia, mają ochotę kochać, działać i odzyskać wolność.

Mają wątpliwości?
Tak, mają. Nie było próby generalnej przed wojną. Doświadczenie zdobywali każdego dnia. Wszystko działo się po raz pierwszy. Mieli więc nie tylko prawo do wątpliwości, ale i do popełniania błędów. Wiele w nich młodzieńczego buntu. Niezrozumienia pewnych wojskowych reguł.
Nienaturalnym byłoby, gdyby jednego dnia, z harcerzy stali się zawodowymi żołnierzami, porzucając zupełnie swoją młodzieńczą naturę.

Grzeszą?
Tak, grzeszą. Mają po 20 lat. Trwa wojna. Każdy dzień może zakończyć się łapanką, wywózką do obozu. Śmierć spaceruje po ulicach Warszawy i zaczepia przechodniów. W takiej chwili człowiek potrzebuje bliskości. Chce, przeżyć w pełni życie, które za chwilę może się skończyć. Chce, by wszystko było naprawdę. Są jednak w tej swojej miłości prawdziwi. Nie szukają odskoczni, ucieczki. Kochają i chcą być kochani. Jest miłość w sferze emocjonalnej i fizycznej. Mimo ciężkich czasów, nie istnieje konformistyczna relacja kobieta-mężczyzna ‘to skomplikowane’, znaczy bez zobowiązań.

Łamią się?
Tak, przeżywają chwile zwątpienia. Kim byłby 22 letni Zośka, gdyby po śmierci przyjaciela, po tym jak stracił ludzi, w zaplanowanej przez siebie akcji, nie przeżył załamania? Na barki tego młodego chłopaka spadła wielka odpowiedzialność.  Nie jest to użalanie się nad sobą. To wielkość dowódcy.
W harcerskiej piosence „Druh”, padają słowa”[…] z Tobą druhu w świat pójdziemy, uśmiech Twój załagodzi głód i chłód i wiatr”. I właśnie takim dowódcą jest Zośka, także dzięki odpowiedzialności, która doprowadza go do chwilowego załamania.

Coś przerysowano? Coś podkolorowano? Coś dodano?
- A doczytaliście, że to nie jest dokument?

Gdyby Robert Gliński, pokazał nam ekranie chłopców idealnych, bez skazy, bez wad, bez ludzkiej cząstki charakteru, skrzywdziłby nie tylko chłopców z Szarych Szeregów. Skrzywdziłby przede wszystkim widza, który szuka wzorców.
Jak naśladować, kogoś kto nie ma z nami nic wspólnego. Kogoś, kto jawi się nadczłowiekiem? Pozbawiony jest cech, które mamy wszyscy?
Bohaterem człowiek się nie rodzi. Bohaterem się zostaje. I to jest właśnie film o ‘zostawaniu bohaterem’.

IIRP wykształciła wspaniałe elity.
IIIRP dopiero je kształci.
I to nie są żadne „Kamienie hańby”, a ważny element tego szkolenia, z patriotyzmu i bohaterstwa. 

Czy wszystko mi się podobało? Czy film rzucił na kolana?
Nie. Mam kilka zastrzeżeń. Czuję pewien niedosyt. Nie dałabym tej produkcji 10 na 10, choć sporo ze mnie łez wycisneła. To miał być jednak głos w sprawie 'domniemanej hańby'.

A co do refleksji...dobrze mieć wokół siebie takich Alków, Rudych i Zośki - w wersji męskiej i żeńskiej.
I ja ich mam.
To tyle z osobistych komentarzy.

niedziela, 9 lutego 2014

Do kogo dziś mierzą Żołnierze Wyklęci? Komu i czemu, nóż na gardle kładą?

Nie wymagam od nikogo zainteresowania historią.
Pod warunkiem, że nie chce zabierać głosu w tej dyskusji.
Jednak status ‘to skomplikowane’ – ustawiajacie sobie tylko do życia prywatnego.
Pozwólcie, że w przestrzeni publicznej będziemy mieć czarne i białe.
-----
Brodzimy w tej historii po pas. Ubrudzeni, umęczeni, próbujący zasadą ‘bliźniego swego jak siebie samego’ walczyć z niechęcią i odrazą.
Po co to robimy?
Sama nie wiem.
Przecież wszystko jest jasne. Są bohaterowie i są zdrajcy. Są ofiary i są kaci.
Sędziowie wydający wyroki śmierci na największych polskich bohaterów ponieśli kary.
Bezwzględni komunistyczni oprawcy, uznani są za zbrodniarzy, nie ma ich w Alei Zasłużonych na Powązkach, ulice nie noszą ich imion.

Pilecki, Łupaszko, Zapora, Inka, Nil – należą do panteonu polskich bohaterów narodowych. Na ostracyzm skazywani są politycy żartujący z ostatniego Wyklętego, który ginie w czasach gdy na listach przebojów królują Beatlesi. Dziewcze, które gloryfikuje wyrywających paznokcie, katujących godzinami, wciskających głowy w żeberka kaloryferów – wysyła się na leczenie. A zdjęcie pisarki Magdaleny Tulli - która porównuje Inkę i jej okrzyk „Niech żyje Polska!” wzniesiony tuż przed śmiercią, do „Heil Hitler” nazistowskich zbrodniarzy – wiesza się w pubach w całej Polsce, z dopiskiem: Tej Pani nie obsługujemy!

Ot takie normalne społeczeństwo, które samo sobie w twarz nie pluje. Skoro jednak wiemy, że mamy dokładnie odwrotność normalności, pytanie nie brzmi: dlaczego my brodzimy w tej historii, sprzeciwiamy się, oburzamy, podnosimy głos?
Nasze działania są przecież tylko odpowiedzią. Co nie zmienia to faktu, że jesteśmy już zmęczeni udowadnianiem, że nieskazitelnie białe nie ma koloru czarnej smoły.

Powiedzcie, co Wam Ci Wyklęci winni? Czemu tak panicznie na nich reagujecie? Jak bardzo, czemu i komu zagrażają, że wspinacie się na wyżyny hipokryzji?

Może jakoś pomożemy, coś wyjaśnimy? Nauczymy kolorów. Opowiemy, że nie tyle nie mogli odnaleźć się w powojennej rzeczywistości, co nikt im nie dał szansy, bo do drzwi pukało UB i dawało kulę w tył głowy. Porozmawiamy o cierpieniach młodego funkcjonariusza, który po wyrwaniu paznokci ofierze, miał jeszcze sporo papierkowej roboty.
Położymy Wam rękę na ramieniu i pokażemy jak spokojnie oddychać, przy haśle ‘kulturowy kod polskości’...
Jakby coś, to dzwońcie.
Rzeczywistość, w której Żołnierze Wyklęci - mimo Waszej wielkiej gimnastyki - staną się bezdyskusyjnie narodowymi bohaterami, nadchodzi!
Nie czas zwierać szyki. Lepiej się zaaklimatyzować.

sobota, 18 stycznia 2014

Ani to James Bond, ani Konrad Wallenrod – czyli słów kilka o Kuklińskim i filmie 'Jack Strong'


Wizytówka, na której nie ma ani miejsca pracy, ani stanowiska danej osoby. Jest tylko imię, nazwisko i kontakt. 
Na to mogą sobie pozwolić ci, których imię i nazwisko mówi tak wiele, że pozostałe informacje są zbędne (pomijając przypadki, kiedy jest to druga wersja wizytówki, dla zamkniętego grona).  
Płk Ryszard Kukliński, to ani James Bond, ani Konrad Wallenrod. To jak na tej opisanej wyżej wizytówce: Ryszard Kukliński ….i kropka.

----
A teraz o filmie …
W zapowiedzi produkcji Jack Strong, czytamy że jej twórca, Władysław Pasikowski, sięga po ukrywaną przez lata, prawdziwą historię, największego szpiega naszych czasów.
Zadanie prawdziwe nie tylko w sensie logiki matematycznej. Zgoda, że ukrywaną, prawdą jest że największego i co najważniejsze, że prawdziwą.
Oczywiście koloryzacji w Jacku Strongu mamy pod dostatkiem. Na szczęście, jest to jedynie wzbogacenie, a nie jak w przypadku Pokłosia, zniekształcenie.
Mam wrażenie, że Pasikowski pisząc scenariusz, czytał te same książki o płk. Kuklińskim, co ja. Na pewno wiele tu jest Józefa Szaniawskiego ‘Pułkownik Kukliński - tajna misja’. Reżyser pozwala sobie na rozbudowanie fragmentów życia bohatera, o których na razie wciąż niewiele wiemy. To czyni z filmu dobrą sensację, trzymającą w napięciu i co najważniejsze … tak być mogło, choć nie musiało.
Twórca ‘Psów’ oszczędza widzowi takiego nagromadzenia wulgaryzmów, jakim raczył nas przed laty. I za to duży plus, bo siarczyście jest tylko tam gdzie tego wymaga sytuacja, nie ma więc obawy, że widz nieprzepadający za latającym mięsem, będzie zmęczony i zdegustowany.
Pasikowski nie oszczędza nam natomiast zachwytów. Wystarczy spojrzeć na listę nazwisk w obsadzie. Dorociński, Baka, Zamachowski, Ostaszewska, Globisz, Czop – mówi bardzo wiele. Dla kogoś wychowanego na Teatrach TVP, gra aktorska – to sprawa priorytetowa. Wszystkie moje oczekiwania zostały spełnione, zatem 10 na 10 w skali Zaguły.
A do tego w roli gen. Jaruzelskiego, aktor który – właśnie po Teatrach TVP – pasuje fizjonomią do roli kapusiów. Dzięki panie Pasikowski !

Muzyka świetna, gra aktorska doskonała, warta akcja, historia podkolorowana ale zgodna z prawdą, zdjęcia na piątkę. Mam się do czegoś przyczepić, żeby było bardziej wiarygodnie? Okej..
Jeśli ktoś widział ‘Wałęsę człowieka z nadziei’, wie że w czasie filmu można oddychać tamtymi czasami. A to wszystko za sprawą rekwizytów: ścierka, torba na zakupy, stół, chodnik etc. Pasikowskiemu nie można zarzucić, że nie odtworzył epoki, czy że przy tym odtwarzaniu popełnił błędy (jeśli takowe są, to do ich wyłapania potrzebuję kolejnego seansu), jednak nie wspiął się na takie wyżyny odtworzenia, jak zrobili to twórcy ‘Wałęsy’.

I jeszcze napisy końcowe…
Dowiadujemy się, że synowie Kuklińskiego zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach i poznajemy datę śmierci bohatera. Zakończenie (pozwólcie, że nie zdradzę) doskonale oddaje tragizm tej postaci, ale dopełniłaby je informacja, że na pogrzebie płk. Kuklińskiego – nie było NIKOGO! z oficjalnych przedstawicieli władz państwowych.
Pojawili się natomiast prezes IPN, prezydent Warszawy Lech Kaczyński, b. premierzy Jerzy Buzek i Jan Olszewski, b. szef MSZ Władysław Bartoszewski, b. marszałek Sejmu Maciej Płażyński.
Dlaczego nie pofatygowali się urzędujący: Aleksander Kwaśniewski, czy Marek Belka, a co z wielkim Lechem Wałęsą – w końcu tylu byłych się stawiło…

To co najważniejsze w Jacku Strongu, to że jest to film o polskim bohaterze. 
Pasikowski nie pozostawia żadnych złudzeń. (Zdrowy człowiek zapyta ‘jakich złudzeń’ : )
Dyskusja o tym, czy bohater czy zdrajca, wydaje się tak samo zasadna, jak rozmowa o tym, czy herbatę można słodzić solą…
Tak, można.  Ale trzeba być wariatem albo nie wiedzieć, czym jest cukier, a czym sól.
'Zdrada' wg Słownika Języka Polskiego, to «działanie na szkodę narodu, kraju itp.»
Czujecie żal, że nie rozjechały nas rosyjskie czołgi, za sprawą których Amerykanie zorganizowaliby nam tutaj drugą Hiroszimę…
Patetycznie rzecz biorąc, płk Kukliński zrobił to dla Matki Ojczyzny.
Pech chce, że wielu tę matkę traktowało jak macochę, z tęsknotą patrząc na wschód…za prawdziwą rodzicielką i żywicielką.

Radek Sikorski mówi ‘powiedz mi co myślisz o Kuklińskim, a powiem Ci kim jesteś’.
Cieszy mnie odpowiedź jakiej udzielił Pasikowski. I to w takim stylu!!*


*jeśli znasz zakończenie filmu, a mimo to oglądasz w napięciu i chcesz obejrzeć jeszcze raz - gwiazdek przyznawać nie trzeba.