sobota, 14 grudnia 2013

Katoliku! Weź przykład z homoseksualisty!

„Czarna lista Homopedii radzi bojkot nietolerancyjnych firm” – to fragment nagłówka piątkowego newsa natemat.pl.

Zacznę do tego czym jest homopedia – taka wikipedia dla homoseksualistów. Hetero radzę nie próbować zakładania jej odpowiednika, bo wyjdzie że jesteście nietolerancyjni.

Ale wróćmy do tej strasznie brzmiącej ‘czarnej listy’. Znajdziemy tam m.in. Polskiego Busa, Nutellę (a dokładnie producenta Ferrero Polska), Wydawnictwo Zysk i S-ka (za książki Cejrowskiego). Są też politycy, tytuły prasowe i ludzie ‘mediów i pop kultury’ – jak choćby Mirosław Baka. Swoją drogą, dla doskonałego aktora, bycie w kategorii 'media i pop kultura', musi być bolesne. 
Podpaść można bardzo łatwo. NSZZ Solidarność naraziła się, jak pisze natemat.pl, usunięciem swojego logo z plakatu promującego LGBT.** 

I teraz drodzy katole, do rzeczy! Można się śmiać, z czarnej listy na wikiepedii dla homoseksualistów. Można wylewać żółć, jak to ma miejsce pod artykułem – a wylewa się ona ze strony ‘za’ jak i ‘przeciw’. Wszystko to jednak, jest postawą bierną. A z tego co wiem, bierności się od nas nie oczekuje tam na Górze. 

Nie zachęcam do włamywania się na serwery homopedii. Nie tędy droga i to akurat, nie po chrześcijańsku. Tym razem całkiem szczerze i poważnie, proponuję wziąć przykład ze środowiska LGBT.
Wśród polskich użytkowników, co jakiś czas pojawia się lista produktów, które należy bojkotować, bo godzą w chrześcijańskie wartości, dokładają cegiełkę, bądź cegłę, do walki z Kościołem, zwalczają nasz kod kulturowy.  I co? I generalnie wielkie NIC!
A to dlatego, że ten ketchup lubimy najbardziej, to piwo nam smakuje, a tu jest największa promocja na telewizory. *

W czym jesteśmy gorsi do LGBT? (tak, to pytanie z tezą). 
A no w tym, że oni mają poczucie jedności, wspólnoty i potrafią je manifestować, choć czasem wymaga to od nich wysiłku i poświęcenia.
Muszę Was zmartwić. To że ktoś uderza w nasze wartości, a my pozostajemy wiernym konsumentem – z nadstawianiem drugiego policzka ma niewiele wspólnego.
----
* Za oceanem są dowody na to, że jeśli się chce, to można.
American Family Association (AFA) od lat bojkotuje firmy godzące w chrześcijańskie wartości i lekceważące religijny charakter Świąt Bożego Narodzenia (bałwanek w miejsce Jezusa). Ze swojej akcji wycofał się swego czasu koncern Forda – po bojkocie obroty firmy zmniejszyły się o 8%. 
---
**LGBT (z ang. Lesbians, Gays, Bisexuals, Transgenders) – odnosi się do lesbijek, gejów, osób biseksualnych oraz osób transgenderycznych jako do całości.

niedziela, 8 grudnia 2013

Tolkienowska Drużyna Pierścienia – obraz nędzy i rozpaczy – czy przepis na sukces?

Kto z nas nie czytał Władcy Pierścieni? Pewnie wielu. Ale film już widziała większość. Niesamowita historia, akcja trzymająca w napięciu, oczarowujący świat fantasy. 
Ani wtedy gdy książkę czytałam, ani gdy wpatrywałam się w wielki kinowy ekran – nie przypuszczałam, że w swoim dziele Tolkien daje przepis – jasny i nieskomplikowany, że wiązać buty (albo przynosić nowe kartki papieru) mogliby mu wszyscy spece od team buildingu.

Polska telewizja, dobre kino przypomina raz na jakiś czas. Pewnego późnego wieczora, przypadkiem trafiłam na ekranizację genialnej trylogii. Film ten sam co przed laty, ale treści rzucające się w oczy – a może raczej w uszy – zupełnie inne.
Ta najważniejsza ze scen, dająca początek wszystkiemu – kiedy Frodo deklaruje, że zniszczy pierścień, w otchłani Mordoru, to zdecydowanie coś więcej, niż początek wyprawy.
Za niepozornym hobbitem staje wiekowy Gandalf, potem kolejno padają deklaracje: Aragorna, elfa, krasnoluda i Boromira:
- Masz mój miecz
- Masz mój łuk
- I mój topór
- I Gondor Cię wesprze
W końcu dołączają mali hobbici, radośnie wykrzykując, że bez nich Frodo, nigdzie nie pójdzie.
9 piechurów – jak określa ich Tolkien – czyli Drużyna Pierścienia, to na pierwszy rzut oka, obraz nędzy i rozpaczy.
Poważnie wygląda stary czarodziej, doświadczony i waleczny Aragorn i zwinny elf Legolas, a reszta…
Zarozumiały Boromir, przykurcz Gimli, czterech małych hobbitów, którzy nie znają niczego poza swoją maleńką wioską  i o walce wiedzą tyle, co ja o budowie silnika.
Ta oto grupa, ma dokonać niemożliwego i ocalić świat….wolne żarty.

Gandalf, ze względu na wiek i wiedzę, mimo że nie niesie na szyi pierścienia,  razem z Aragornem, staje się liderem. Jednak żaden z nich nie patrzy z politowaniem, czy wyższością,  na kompanię jaką los ich obdarzył. Z tej mieszaniny – bez ładu i składu – tworzą spec kompanię.
Niepowtarzalne umiejętności i cechy charakteru, każdego z członków, zostają wyeksponowane i wykorzystane w pełni. Natomiast wady, przyjmowane są jako coś – mimo czego wyprawa ma zakończyć się sukcesem.

Aragorn i Bormir, uczą hobitów walki. Gandalf dzieli się życiową mądrością. Legolas z krasnoludem – mimo niechęci tych dwóch ras – pomagają sobie wzajemnie. Następuje całościowa wymiana dóbr i umiejętności, która jak wiemy, ostatecznie wygra zderzenie, z niemałym zasobem słabości. Każdy zwycięża w swojej dziedzinie.

Oczywiście możemy założyć, że to tylko zmyślona przez Tolkiena historia. Możemy też jednak spojrzeć na nią przez pryzmat, naszej sceny politycznej. Tu ułomności i słabości też nie brakuje. Wielu z nas wyczekuje prawdziwego lidera, który dobierze sobie równie idealnych jak on współpracowników, posprząta, odmieni rzeczywistość, wygra z patologiami …i będziemy mieć krainę mlekiem i miodem płynącą. Świętnie prosperującą gospodarkę, zero korupcji, niezawodną służbę zdrowia, szkolnictwo, funkcjonujący system emerytalny etc.
W tym wyczekiwaniu możemy jednak, z własnej winy, być jak naród żydowski, czekający na Zbawiciela. I tak jak oni – możemy przez swoje wyobrażenia, tego Zbawiciela ‘przegapić’.

Śmiem mniemać, że nigdy nie doczekamy się Drużyny Pierścienia – pozbawionej wad i ułomności. Nie to jest jednak problemem polskiej sceny politycznej. Brakuje umiejętności działania – pomimo tychże ułomności i zdolności do współpracy ponad podziałami – jak w przypadku Legolasa i Gimliego (jeśli komuś ten konflikt wydaje się zabawny – znaczy, że powinien doinformować się w tym temacie).

Nie potrzebujemy cud-lidera, który zgromadzi cud-współpracowników. Potrzebujemy lidera, który będzie miał zdolność jednoczenia ponad podziałami i wydobywania z ludzi, tego co najlepsze.
Gdyby tolkienowska Drużyna Pierścienia, miała czas na szkolenia z team buildingu, może Gandalf nie wpadłby w otchłanie Morii, mali hobbici nie zostaliby porwani, a Aragorn nie byłby ranny.
U Tolkiena jednak, tak jak w świecie realnym, idealne warunki nie istnieją. Odnaleźć trzeba się w zastanej rzeczywistości i w niej działać sprawnie.
I to jest to, czego aktualnie, na polskiej scenie politycznej odnaleźć nie mogę.
Coś czego brakuje, coś co irytuje i najważniejsze – coś czego wyborca, od swojego polityka ma prawo oczekiwać. Jeśli takich umiejętności ludziom władzy brak, to pora, żeby ze sceny zejść. Zawsze jednak można wybrać inną opcję: przebudzenie i działanie.

Uprzedzam oburzony - budowaniem ponad podziałami. Tworzyć można z tymi, którzy grają z nami do jednej brami, a różnią się np. stylem gry, obraną strategią, czy doświadczeniem. 
------
* ciekawy tolkienowskiego przepisu na sukces, zachęcamy do obejrzenia trylogii, pod tym właśnie kątem.

**data publikacji tekstu, zbiegająca się w powstaniem Polski Razem Jarosława Gowina – jest przypadkowa, choć autorka tekstu nie ma nic przeciwko, by po latach pomyśleć – to nie był przypadek.

poniedziałek, 28 października 2013

Tak ANTYPOLSKIEJ sztuki jeszcze nie było – czyli jak reklamować produkt w Polsce ….i POLAK LUBI TO!

Reklamy leciały jedna po drugiej. 

Płyn do płukania – kupcie – nie zmienia kolorów!
Antyperspirant – użyjcie – jest niezawodny!
Spektakl – obejrzyjcie – jest antypolski!

Trzecia z reklam dopadła mnie przy wysokim już tętnie i znacząco je podwyższyła. Nie mogłam oderwać oczu od wielkiego ekranu na siłowni, który zapraszał mnie na spektakl „Nasza klasa” w Teatrze na Woli. Zachęcić miały mnie recenzje. Jedna bardzo pochlebna, zdaje się z tygodnia Polityka. Druga ‘tak antypolskiej sztuki jeszcze nie było’, z Naszego Dziennika.

Gdyby ktoś ćwiczył na maszynie obok, zapytałabym czy jego oczy widzą to co moje. Zagotowałam się, załamałam i ćwiczyłam dalej, bo do końca zostało jeszcze 10 minut treningu. Agresja rosła we mnie jednak z każdą minutą. Ćwiczę do piosenek Panien Wyklętych i Tadka Polkowskiego (pomijając kilka latynoskich hiciorów), przed oczami więc miałam antypolskość jako zaletę, w uszach antypolskość, która pozwala największym bohaterom strzelić w tył głowy.

Gdy dotarłam do pracy, większość moich znajomych na FB, dodała już wpis o śmierci Tadeusza Mazowieckiego. Było o wielkim Polaku, człowieku z klasą, była też gruba kreska, oburzenie na to kogo media proszą o komentarz (swoją drogą bardzo słuszne).
Generalnie temat Mazowieckiego zdominował na chwilę życie na FB i Twitterze. A to zwiększyło mój dysonans jeszcze bardziej.

O pierwszym premierze III RP pisali niezaangażowani, nie uwikłani w spory polityczne. Pojawiły się wpisy lewicowców, prawicowców, Żydów, agnostyków, katolików, publicystów z prawa i lewa – przekrój przez całe społeczeństwo. Nieważne, czy były to wyrazy wielkiego uznania, czy krytyczne opinie o grubej kresce. Wszystkich tych ludzi połączył temat nie tylko Tadeusza Mazowieckiego, ale też po prostu ważnego kawałka historii naszego kraju- bez względu na to jaką pozycję zajęli.

Dla kogo więc reklamą są słowa ‘tak antypolskiej sztuki jeszcze nie było’(dla autora recenzji na pewno był to zarzut, nie pochwała). Kogo do teatru twórcy chcą przyciągnąć tym samoopluwaniem i samobiczowaniem się (bo spektakl jest oczywiście o złych Polakach antysemitach)?
Nie martwi mnie, że któryś z PRowców uznał, że tak negatywna recenzja ze słowem ‘antypolski’ będzie dobrą reklamą.
Martwi mnie, że może to być reklama skuteczna.

Jeśli kogoś antypolskość przyciąga, widzę kilka możliwości:

A) Samospalenie
B) Wyjazd z kraju
C) Harakiri
D) Leczenie  
*niektóre opcje można łączyć

wtorek, 24 września 2013

„Badam, na ile za pomocą narzędzi nauk społecznych można skontaktować się z rzeczywistością” – kontakt nawiązany, czyli o książce „III RP Kulisy Systemu” prof. Andrzeja Zybertowicza

„III RP Kulisy Systemu” to książka, której nie można oceniać ze względu na język literacki, kreację bohaterów, opisy przyrody i trzymające w napięciu wątki. To nie ta kategoria, zupełnie inny dział.
W przypadku takich publikacji są dwa podstawowe pytania.  Co chciał osiągnąć autor i czy dotrze do grupy docelowej.
Sprawdźmy więc, kartka po kartce, czy prof. Andrzejowi Zybertowiczowi w rozmowie (rzeka) z Joanna Lichocką udało się odsłonić kulisy systemu i czy czytelnik to kupi - a jaki czytelnik, o tym później.

Na ‘nasz’ język
Klientelizm wielopiętrowy, grupy interesów, przenikające się światy, ciąg technologiczny. Książka, aż kipi od podobnych określeń.  Przed lekturą proszę jednak, mimo wszystko nie obkładać się ‘słownikiem pojęć socjologicznych’, czy ‘słownikiem wyrazów trudnych’. Tłumaczenie, i to na przykładach, rozwiązuje problem ‘nierozumienia na pierwszy rzut oka’. 
W sprawie ‘zsynchronizowanych dwóch przekazów kulturowych’ proszę zajrzeć na przykład na stronę 50. I co? …sztuką byłoby nie zrozumieć.

Przewodnik-podręcznik, niezbędnik?
Z samego tytułu książki, łatwo wywnioskować, że sporo miejsca (wyjątkiem będą numery stron) poświęcone zostanie tutaj patologii – w końcu o systemie III RP mowa. To oczywiście temat rzeka, warto jednak nie popłynąć, a nakreślić tę patologię i podpowiedzieć, jak ją rozpoznawać. Prof. Zybertowicz przytacza pewne historie, daje czytelnikowi zauważyć, że ‘coś tu nie gra’ i wtedy potwierdza, tak to rzeczywiście patologia.
To taka lekcja ‘zrób to sam – zdiagnozuj patologię’. Edukowanie czytelnika na przyszłość - bo tak bym to określiła - zastosowano także w przypadku mediów.
Na prawej stronie popularny jest pogląd, że ‘Wyborcza kłamie’. Ale czemu kłamie? Jak? To wie już mało kto. Co więc różni tych ludzi od lemingów, cytujących pasek TVN24 (cytujących = myślących paskiem). „III RP Kulisy systemu” to w jakimś sensie przewodnik. Nie tylko uczy rozpoznawać wspomnianą już patologię, ale wykrywać, co w medialnych przekazach nie gra, gdzie dochodzi do manipulacji, zarówno w przypadku tekstu (pisanego czy mówionego) jak i obrazów. Warto tej lekcji ‘nawyku refleksji nad tekstem’ nie przegapić.

Dziennikarce negującej zasadność słuchania tego co mówi się 'na lewo' – tłumaczy, po co i dlaczego. Jej spostrzeżenia rozkłada na czynniki pierwsze. I to jest to, za co socjologów- tych lepszych - cenię najbardziej. Na widok mokrych butów u dziecka nie mówią O! Mokre buty! Ale przyglądając się bliżej potrafią stwierdzić, czy maluch wszedł w kałużę, bawił się w czasie deszczu, a może mama umyła mu zabrudzone obuwie. Zamiast zatrzymać się na efekcie końcowym, który jest widoczny dla każdego, szukają przyczyny, powodu i przez to pozwalają nie tylko zrozumieć, ale co ważniejsze i o czym wielokrotnie pisze prof. Zybertowicz – znaleźć rozwiązanie. Może wystarczy malcowi wytłumaczyć, że do kałuży, to tylko w kaloszach i problemu z obuwiem nie będzie. Takich rozwiązań - już nie w kwestii 'butowej', a polskiej - znajdziemy sporo. 

Metoda kija, bez marchewki
Prof. Andrzej Zybertowicz, to zdecydowanie zjawisko pod prawej stronie. Agnostyk wśród katolików, uwielbiany i szanowany przez środowisko Radia Maryja. To jednak, co zdecydowanie bardziej przykuwa moją uwagę, to jego niechęć do, typowej dla tej strony, retoryki. Wielu błędnie ocenia, że kolejne przegrane wybory przez PiS, to wynik braku wolnych mediów, czy nawet całego zła tego świata. Aby za wiele nie zdradzać zacytuję tylko pewne fragmenty
 ‘Jeśli naród nie umie wyłonić z siebie najlepszych jednostek, dać im wsparcia, to rządzą nim gorsze jednostki’
‘Łatwiej nam dostrzec ograniczenia niż szanse’
‘Wszystko przez onych’ –
ironicznie.

Wbrew pozorom, to zachęta do działania i do mobilizacji. Wiele akcji na polskiej prawicy można skwitować słowami - nieważne jak, ważne że dla idei. Obawiam się tylko, że ta idea ma dość bycia w takiej bylejakości. Może więc, metoda kija i marchewki a'la Zybertowicz (znaczy często bez marchewki) zadziała.

Nie samym lukrem autor żyje
To druga książka prof. Zybertowicza, którą czytam (poprzednia ‘Pociąg do Polski’ była zbiorem tekstów autora, które ukazały się w prasie) i niestety zarzuty są podobne. Po pierwsze powtórzenia, po drugie powtórzenia przykładów.
Autor musi wziąć pod uwagę, że jeśli jest słuchany, to potrzebne są kolejne okładki gazet, kolejne cytaty do przytoczenia. W innym wypadku zwyczajnie zostanie uznany za kogoś, kto często się powtarza.

Szkoda, że nie pomyślano o zaznaczeniu daty powstania rozdziałów. Lektura pozwala stwierdzić, że przedział czasowy jest dość spory. Jednak dla porządku chciałabym wiedzieć, kiedy toczyła się dana rozmowa i dlaczego akurat to wydarzenie (na które powołują się Zybertowicz z Lichocką) zostało uznane za ważne.

Niezbędna dawka złośliwości
Trudno utrzymać uwagę czytelnika, zwłaszcza gdy pisze się o sprawach poważnych. W ‘III RP Kulisy systemu’ sporo jest ‘wrzutek’ uwagę przywracających. Do tych najsmakowitszych zdecydowanie należy podręcznik historii - ten z przyszłości ma mieć rozdział ‘Politycy, których się wstydzimy’ Zybertowicz widzi Dukaczewskiego i Tuska razem w więziennej celi rozprawiających o stanie państwa. Na zarzut J. Lichockiej, że ci Panowie tego by na pewno nie robili, autor odpowiada, że ‘będą chcieli wydać książkę, żeby mieć na papierosy[…]’ bo w opowieści starszych panów o panienkach ‘nikt nie uwierzy'

Zybertowiczowi zdarza się też na pytanie o (prawie niemożliwy) awans do elity ludzi spoza systemu odpowiedzieć cytatem z trenera Górskiego. Jakim? No na pewno nie o dwóch bramkach.

Kobieca emocjonalność vs ?
‘III RP Kulisy systemu’ to rozmowa Joanny Lichockiej i prof. Andrzeja Zybertowicza. Pisząc o książce, zdecydowanie warto zwrócić uwagę na samą wymianę zdań i jej klimat.  Trzeba przyznać dziennikarce, że praktykuje to, o czym już wielu w tym fachu zapomniało. Krótkie pytania ‘po co?’ ‘dlaczego?’ ‘kto?’ – czytelnikowi są niezbędne. Jeśli dziennikarz nie boi się dopytywać, a raczej nie rezygnuje z tej formy - bo woli w wydumanych przemyśleniach zareklamować siebie, udaje mu się dotrzeć do sedna sprawy.

Emocjonalność dziennikarki sprawia, że momentami bywa ona męcząca dla czytelnika, który wtedy wyczekuje stonowanej odpowiedzi profesora. Nie wiem czy taka była umowa, między rozmówcami. Przy jednym zbyt wylewnym pytaniu, w głowie pojawiła się myśl ‘przesada z tym romantyzmem’… wywód zakończyło podsumowanie (już Zybertowicza – a nie myśli w mojej głowie) ‘ach ten oddech romantyczny’. Nie wiem, jak czuje się czytelnik, który w tym momencie myśli jak pytająca…choć w zasadzie w tej części książki rozmówcy zamienili się roli.

Joanna Lichocka, w niektórych fragmentach, prezentuje właśnie ten obraz prawicy, tak krytykowany przez prof. Zybertowicza. Zrzuca winę na ‘onych’, odrzuca panujące realia i jeszcze ta idea, co nieważne jak, ważne że jest. Można nawet odnieść wrażenie, że Zybertowicz z tego korzysta, budując swój obraz – jako człowieka stonowanego. Dodatkowo na przykładzie Lichockiej, pokazuje pewne socjologiczne mechanizmy.
-----
 „Badam, na ile za pomocą narzędzi nauk społecznych można skontaktować się z rzeczywistością” – tak na  twitterowym profilu pisze o sobie prof. Andrzej Zybertowicz. ‘III RP Kulisy systemu’ to kontakt udany i co ważne, czytelny nie tylko dla socjologa. Mało prawdopodobne wydaje się, by po książkę sięgnęły lemingi. Nawet nie ze względu na nazwisko kojarzone z prawą stroną, ale na lemingowskie zainteresowania (przecież tyle nieprzeczytanych Paulów Coelhów  i Grocholi czeka).

Jeśli ta publikacja miała być podręcznikiem-niezbędnikiem dla zwolenników prawej strony, to jest szansa, że spełni swoją funkcję. Ta wyedukowana część ‘obozu niepodległościowego’ będzie mieć poczucie pewnego niedosytu. Ale może to i dobrze…nie tyle z socjologicznego, co z psychologicznego punktu widzenia

niedziela, 22 września 2013

Efekt Gdyński

Miały być filmy, wyjątkowa atmosfera, świadkowie historii i i ludzie, którym chce się uścisnąć dłoń. I tak było w Gdyni na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym –Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci.

Radość, to zobaczyć celebrytę na żywo.
Jeszcze większe wyróżnienie, gdy przypadkowo napotkaną gwiazdeczkę uda nam się namówić na wspólne zdjęcie.
Mam tak samo i zarazem zdecydowanie inaczej.

Wśród osób, które pojawiały się na Festiwalu w Gdyni, byli moi celebryci...

Konserwatywny feminizm
„Kobiety nie były raczej na dowódczych stanowiskach w wojsku, obowiązków domowych miały za dużo. Ale moim zdaniem  - panowie wybaczą - one z natury są odważniejsze od mężczyzn. Tak już mają”
To głos kobiety, która walczyła na wojnie i po niej (bo wiecie już, że to paskudztwo nie skończyło się w 1945?). Na scenie same panie. Nikt nie przerywa. Nikt nie krytykuje. Wszyscy słuchają. Tak wygląda feminizm po prawej stronie. Hasła ‘mój brzuch moja sprawa’, tu nie znajdziesz – brzuch w tym rozumieniu traktujemy jako nowe życie. Kobiety po tej stronie mają jednak głos. I jest on słyszalny. Magdalena Środa może spać spokojnie.

Patriotyczny spontan - rap, nostalgiczne ballady, rock, odrobina punka i Rota.

Na ‘Panny Wyklęte’ idziemy do Klubu Ucho. Na ścianie plakaty z koncertu Analogsów i KSU. Punk Rocka czuć w powietrzu. Publiczność skacze pod sceną. Ci, który wolą tylko nogą przytupywać i nie chcą oblać się piwem, stoją raczej w okolicy baru. Koncert jakich wiele, a jednak inny. Nie tylko muzyka nas tu ściągnęła, ale też tematyka. O co chodzi? Spróbujecie na koncercie w klubie zaintonować Rotę. I sprawdźcie, czy publiczność stanie na baczność, by zaśpiewać ją z należnym honorem.
Przypadek? Możliwe, ale powtórzony dnia następnego. W odpowiedzi na bisy, raper Tadek Polkowski, obiecuje, że zaśpiewa, ale najpierw niech to publika przejmie inicjatywę. Wystarczą pierwsze słowa zaintonowane przez muzyka. Nikt już nie siedzi, bo 'Legiony' śpiewa się w postawie stojącej*
*autorce tekstu dziadek 'Legiony' śpiewał w ramach kołysanki – postawa leżąca musi być więc wybaczona 

Uszczypnijcie mnie - my na scenie, a Oni wśród publiczności.

Zanim przyszła nasza kolej na opowieść o tym, jak powstała książka, zdążyłam się kilka razy uszczypnąć. Na sali siedziała Ona - Lidia Lwow-Elbre – towarzyszka życia i towarzyszka walki mjr Łupaszki. Pierwszy raz czułam taką tremę. Zaraz miałyśmy mówić o tym, jaką świetną sprawą jest nasza książka etc., a tuż obok siedziała jedna z Panien Wyklętych. Wśród zgromadzonych, także kobieta skazana na 10 lat w stanie wojennym – najwyższy wyrok jaki wymierzono. Czy na pewno my powinnyśmy zabierać głos?...
Zaszczyt – to słowo doskonale oddaje, co czułyśmy, gdy słuchało nas takie grono.

Wzruszać się jest rzeczą ludzką, a już na pewno kobiecą

Autentyczność – tym mogą pochwalić się imprezy takie, jak ten Festiwal. Brawa są wtedy, gdy bić je wypada. Owacje, gdy dzieje się coś wyjątkowego. Nagrodę odbiera dr Krzysztof Szwagrzyk. Publiczność wstaje. To wyraz szacunku dla pracy jaką wykonał ten człowiek i jego ludzie, ale też dla tych, których już odnalazł i tych, których wciąż szuka. Statuetkę wręcza p. Lidia Lwow–Elbre (wspominana już narzeczona Łupaszki).
„Bardzo dziękuję, że znalazł Pan Łupaszkę” …nie wiem jak inne gardła, moje doznało ścisku.

----

Jeszcze kilka lat temu, dziwiłam się,  że spotkanie z celebrytą może uszczęśliwić. Teraz już rozumiem. Moi celebryci może nie śpiewają, nie tańczą i nie opowiadają swoich historii poczytnym gazetom. Mam jednak wrażenie, że zbudowani są z innej tkanki. Takiej Niezłomnej, Niepokornej i do niedawna Wyklętej.

sobota, 14 września 2013

Taka inna relacja z koncertu... - 'Panny Wyklęte' 13.09.2013r.


Już zawsze będę mieć przy sobie notes, przysięgałam sobie w duchu, przytupując rytmicznie kaloszem. Potrzeba matką wynalazku. Rozwijam więc zapisaną chusteczkę…

'Dzień zwycięstwa, o nas zapomniał świat
Moich 17 lat, zabił czyjś syn i brat'
...
'Stanę na każde Twe zawołanie, Polsko!
Po Bogu pierwsza, poza Nim przed Tobą nikt'
...
'Za co jest wyklęta, nie zapomni Bóg'
...
'Oddaj mi mój kraj!'
...
'Niech już nie zapada kurtyna milczenia
Niech niewygodna prawda wyjdzie z podziemia'
..............
Tyle wystarczy, by 'Panny Wyklęte' ustawić na półce z płytami.
Ja na swoją czekam (2 tygodnie - pozdrawiam sklep FonoSzop.pl)

http://www.youtube.com/watch?v=QvqLy88OPJ4

czwartek, 12 września 2013

‘Sierpniowe niebo. 63 dni chwały’ - niezbędne hip-hop(owe) filtry

Uroczysta premiera w Teatrze Wielkim. Podziękowania i przemówienia wyjątkowo nie męczą. Widz nie ma wątpliwości, że to szczera radość twórców, z ukończonego dzieła, z filmu, który powstał, by naprawdę oddać hołd.
Ale do rzeczy!
Mimo wspomnianej atmosfery, zdecydowałam się nie ściągać przygotowanych wcześniej okularów. Zwiastun ‘Sierpniowego nieba’, wiele mi zdradzał.  Czułam, że film będzie taki jak współtworząca tytuł piosenka ’63 dni chwały’ Hamp Gru – emocjonalny, prawdziwy, momentami podany wprost.

Na początek jednak to, co dobre.
Reżyser – Ireneusz Dobrowolski – wielokrotnie podkreślał, że ten film ma dla niego wymiar osobisty. To miał być hołd złożony powstańcom, wśród których był także jego ojciec. Twórcy jednak stanęli na wysokości zadania i dali głos także przeciwnikom sierpniowego zrywu. Wątpliwości i pretensje wypowiadane są ustami cywilów. Co ważne, nikt nie stara się wzbudzić niechęci widza do tych postaci. Zresztą to też bohaterowie - ludność walczącej stolicy. I tu naprawdę duży plus dla reżysera.

Z lekkim zawstydzeniem muszę przyznać, że Dobrowolski, swoim filmem, przebudził mnie z pięknego, powstańczego snu. Formalnie oczywiście wiem jak ciężki i straszny to był czas. Rozbrzmiewające jednak na ulicach stolicy piosenki o tym, że ‘warszawiaki fajne chłopaki są’, czy że trafionemu kulą należy się buziak od panny, sprawiły że jakoś  to powstanie mi się spopkulturyzowało.
W samej powstańczej popkulturze, nie ma oczywiście nic złego. W końcu tylko tak da się dotrzeć do świadomości wielu Polaków. Jednak dzięki ‘Sierpniowemu niebu’, przypomniałam sobie, że to była wojna. Bezwzględna, niesprawiedliwa i wymagająca wielkiej odwagi.  W drugiej kolejności, część tej zasługi na pewno należy się autorowi zdjęć (Romuald Lewandowski). To przebudzenie zawdzięczam jednak przede wszystkim archiwalnym filmom, kręconym w czasie powstania.

Mniejszy zachwyt


‘Sierpniowe niebo’ to w zasadzie trzy światy. Pierwszy ten współczesny. Drugi przenoszący nas do czasów wojny i roku 1944, ale fabularny. I trzeci, to wspomniane już, filmy archiwalne. Znane są w historii kina, doskonałe przykłady łączenia różnych światów w harmonijną całość. Film Dobrowolskiego, niestety do nich nie należy. Odczuwałam pewien chaos na ekranie.

‘Sierpniowe niebo’ razi

Chaos na ekranie, mógłby się obronić argumentem, że film skierowano do widza inteligentnego, znającego historię. Niestety tę tezę musimy obalić. Chociaż rzeczywiście twórcy wymagają od widza podstawowej wiedzy, to inteligencji już nie. Jeśli nie zrozumiemy przekazu za pierwszym razem, będziemy mieć jeszcze kilka okazji. Co jeśli jednak informacja zostanie odczytana? Będziemy po prostu drażnieni, dobitnym tłumaczeniem. Nie wystarczy fragment roztrzaskanej – w czasie egzekucji – kapliczki. Niezbędny będzie jeszcze pełny kadr i przytrzymanie obrazu.
Wyjątkiem jest tu grób Biruta na Powązkach. To ujęcie i tę metaforę warto odnotować.


…i czasem nawet boli

Dla człowieka wychowanego na teatrze telewizji, niewiele jest tak bolesnych rzeczy na ekranie, jak amatorskie aktorstwo. Dobrowolski zgromadził na planie wiele znakomitych nazwisk. W filmie pojawiają się także nowicjusze, u których trudno dopatrzeć się talentu. Tym bardziej więc różnica jest odczuwalna. Anna Romantowska i Łukasz Konopka zdecydowanie trzymają poziom. Ukojenie przynosi Krzysztof Kolberger i Jerzy Nowak... ale już kilka sekund później następuje powrót do amatorskiej rzeczywistości.

Iść, czy nie iść?

Po pierwsze założyć odpowiednie okulary. Film, którego zwiastunem jest piosenka grupy hip – hopowej, to inna kategoria niż „80 milionów” czy „Obława”. Odpowiedni filtr pozwoli nam przymknąć oko na pewne mankamenty, które jednak właśnie z tym klimatem są spójne.

Po drugie warto przypomnieć sobie, że Powstanie Warszawskie, to nie tylko nowoczesne muzeum, dobre rockowe piosenki i przejmujące wycie syren. Gwarantuję, że w kinowym fotelu znów pochylicie czoła przed warszawską młodzieżą.

Po trzecie i najważniejsze. Dawno w polskich kinach nie było filmu historycznego, którego twórcy nie modyfikowaliby historii na swoje potrzeby. Ireneusz Dobrowolski mimo, że do powstania ma stosunek bardzo osobisty, naprawdę starał się opowiedzieć  jak było – a nie przedstawił swoje pobożne życzenie. Przede mną wtorkowy pokaz Wałęsy wg Wajdy, dlatego przywiązuję do tego taką wagę.

A i jeszcze odpowiedź na pytanie .... ‘Iść’. Chociaż jeden raz, zdecydowanie wystarczy.

Podzielam zdanie, że 'warszawiaki fajne chłopaki są'. I mam nadzieję, że te warszawiaki (i chłopaki i dziewczyny), doczekają się filmu, na miarę ich wielkości, bo to sierpniowe niebo nad stolicą było naprawdę wyjątkowe...


czwartek, 5 września 2013

Młody PiSie nie tędy, nie tędy. Zapraszamy do wspólnej gry.

Żołnierze Wyklęcie to moja słabość szczególna (tym,  którzy nie są w stanie tego rozumieć proponuję kawę i umiarkowanie długie Polaków rozmowy, tu nie miejsce i czas na to). Dlatego, kiedy przyszedł mail z informacją, że Federacja Stowarzyszeń Weteranów Walk o Niepodległość Rzeczypospolitej Polskiej złożyła oficjalny wniosek o  przyznanie Witoldowi Pileckiemu stopnia pułkownika – uśmiech sam pojawił się na twarzy.

Dość długo informacja była trzymana w tajemnicy. Wszystko po to, by wypłynęła w odpowiednim czasie. Takim, w którym media uznają ją za ważną, podadzą dalej, nagłośnią. Czuliśmy, że to doskonała okazja, by dotrzeć do tych, którzy jeszcze o wielkich bohaterach nie słyszeli. Weterani  załatwiali formalności dokładnie i skrupulatnie. My planowaliśmy akcję od strony medialnej.
I tu znowu coś, co nie do końca jest dla wszystkich zrozumiałe. Lubimy być potrzebni starszemu pokoleniu. Poza okazywanym szacunkiem i uznaniem, chcemy podkreślać ciągłość pokoleniową i czerpać naukę.

Czwartek. Godzina 6.30. Nie było mowy o włączeniu ‘drzemki’.
Notka prasowa. Informacja na portalach społecznościowych.
‘Pilecki Pułkownikiem?! – Weterani złożyli oficjalny wniosek’ – ‘wyślij’
Nazywamy ten moment ‘przywracaniem pamięci’.

Tym razem występowaliśmy nie tylko w swoim imieniu, ale przede wszystkim w imieniu Weteranów. Signum Temporis wymienione na końcu notki, to wcale nam nie przeszkadzało. To był Ich pomysł, Ich akcja. A my przykładaliśmy rękę do czegoś wielkiego – to i tak wyróżnienie.

Chwilę później PAP podaje, że dziś Forum Młodych PiS organizuje konferencję, w czasie której złoży oficjalny wniosek o awans rtm. Pileckiego na stopień generała.

Zrobił się spory bałagan. Media nieco zdezorientowane nie mogły się zdecydować o czym pisać, co nagłośnić.
„Skoro dwie grupki czegoś chcą, to poczekajmy aż się dogadają.”
„A co to za news z tym Pileckim, jak tamci mają inny pomysł niż ci”
„To już się nie mogli dogadać, co do stopnia chociaż”
"Młodzi się ścigają z weteranami. Wiadomo kto szybciej biega"
….
Nie chcę drodzy Panowie (i Panie – nie wiem jaki macie skład osobowy) zastanawiać się, dlaczego taki pomysł przyszedł Wam do głowy, tuż po tym, gdy wniosek (02.09) złożyli Weterani.
Nie będę pytać, czy pominięcie pułkownika i przeskoczenie do generała, miało przyćmić pomysł Weteranów.
Nie chcę się nawet zastanawiać, czy to rzeczywiście był wyścig, o to kto (Wy czy Weterani) dopisze sobie pułkownika czy generała Pileckiego - do swoich zasług.

> Cel był ten sam.
> Wartości się zgadzają.
> Idea jest jedna.
Jeśli są to zdania prawdziwe, nie tylko w sensie logiki matematycznej, to może warto zagrać razem?
Do jednej wspólnej bramki. Tak jak grali oni – Żołnierze Wyklęci.
Bramkę łatwo rozróżnić po barwach.
Będziemy na boisku.
Zawsze jesteście mile widziani.
Tylko uwaga na samobóje… 

środa, 4 września 2013

Żonę/męża prosimy zdradzać spektakularnie - będzie nagroda!

Misyjność telewizji publicznej, to od lat oksymoron (taki żywy trup, czy lodowaty wrzątek). Tym razem jednak, zamarli nawet ci widzowie, którzy przywykli do ambitnych filmów emitowanych po północy i Dody zasiadającej w jury jednego z programów.

Jeden z najbardziej znanych polskich seriali (a może najbardziej znany – szkoda mojego czasu na poszukiwanie statystyk) świętował swój tysięczny odcinek.

Poniedziałkowa gala w Teatrze Polskim „1000 razy M jak Miłość” zgromadziła przed telewizorami fanów telenoweli, ale też przypadkowych gapiów, którzy przełączyli się z innego tasiemca (produkowanego przez TV informacyjne) czyli  z procesu mamy małej Madzi.

Było odświętnie, uroczyście, z przepychem i deprawująco!

A to wszystko za sprawą nagród, którymi obdarowywano się wzajemnie. Rozumiem, że w przypadku serialu, który ma ‘miłość’ w tytule, wśród kategorii pojawił się 'pocałunek', 'młoda para', nawet 'kłótnie' rozumiem (nagradzano oczywiście te ‘naj’).  

‘Najbardziej spektakularna zdrada’ nie mieści się jednak w moim zakresie tolerancji .

Kryształowe serce – bo takie przysługuje, gdy zdradzimy żonę/męża (ale musi być z przytupem!) – wręczali aktorzy z innego serialu: Katarzyna Zielińska i Jacek Rozenek. Na ich twarzach dostrzegłam zażenowanie – ale możliwe, że po prostu chciałam je tam widzieć. On właśnie rozwiódł się w towarzystwie kolorowych gazet. Ona stanęła na ślubnym kobiercu (w tych samych gazetach) i pewnie na razie na zdradę nie ma ochoty.
Jednak żarty na bok. Ambitne kino w nieprzystępnej porze. Mało bystra gwiazda w jury tandetnego programu. To już i tak dużo. Ale gloryfikacja zdrady…(przesada – wydaje się być słowem zbyt delikatnym).

Wiem, ze telenowele są ‘życiowe’ – więc zdrada być musi. Można ją jednak potępić, a można dawać przyzwolenie i nagradzać.
Jak powszechnie wiadomo, fani tasiemców, za wzór stawiają sobie serialowych bohaterów. Pytanie, do czego więc namawia się wielbicieli M jak Miłość, wydaje się być retoryczne. 
W serialach tkwi ogromna siła. Twórcy mogą nakłonić widzów (a więc tysiące, a raczej miliony Polaków) do profilaktycznych badań nowotworowych, pomocy ubogim, czy reagowaniu na przemoc wobec zwierząt. Równie łatwo mogą jednak promować patologię i deprawować społeczeństwo.

Możliwe, że telewizja publiczna jednak ma misję i nawet ją realizuje.
Oby tylko nieskutecznie… bo kto weźmie odpowiedzialność za rozbite rodziny?
Twórcy "M jak Miłość" wydają się być na to za mało odpowiedzialni...

PS. Facebookowy profil "Wierność jest sexy" liczy sobie przeszło 40 tysięcy fanów. Do 'lajkowania' zapraszamy też widzów telewizyjnej dwójki :)

środa, 28 sierpnia 2013

Z wakacji w Egipcie rozgrzesz mnie Panie…

Dzisiejsza Rzeczpospolita w artykule „MSZ wzywa Egipt by chronił chrześcijan” cytuje eksperta Tomasza M. Korczyńskiego z  Open Doors, który twierdzi, że oddziaływać na Egipt, można tylko turystyką, a dokładnie bojkotem wakacji (Polacy są w trójce najliczniej wylegujących się na egipskich plażach).

O tym co działo się w Egipcie na początku sierpnia donosił mi Twitter. Nawet w czasie wakacyjnego błogostanu warto nie tracić kontaktu z rzeczywistością. Mój wypoczęty i zrelaksowany umysł, mimo wszystko doinformowany, nie był w stanie pojąć tego co zastał w kraju.

Pierwszy dzień po urlopie w pracy i pierwsze osobniki  na szklanym ekranie. Zadowolone, spakowane tak by nie przekroczyć 20 kg, mówią że się nie boją, że lecą, że tam podobno coś się dzieje, ale oni nie wiedzą dokładnie co, a wycieczkę kupili, zanim w ogóle ktoś coś o tym mówił. 
Tak dość chaotycznie zaprezentowali się moim oczom polscy turyści.  

W mózgu zakołatało pytanie: tacy odważni czy tacy głupi? –  ale wcale nie pojawiło mi się jako primo. To było moje 'po drugie primo'. Po pierwsze i najważniejsze, zastanawiam się jak można sączyć (choć to chyba złe określenie, kiedy alkohol serwowany jest bez ograniczeń) drinki, ze świadomością, że tuż obok rozgrywa się ludzki dramat? 

Ktoś z turystów rzucił do kamery, że on nie wie dokładnie co tam się dzieje, że jakieś kartony płoną. 
To tłumaczenie wcale do mnie nie przemawia. Już studenci I roku studiów humanistycznych, z książki Aronsona dowiadują się, że tak działa nasza psychika (tłumaczy sobie każde zdarzenie tak, by automatycznie wykluczyć naszą winę lub możliwość bycia na miejscu ofiary). 

Jeszcze bardziej pogrążający osobników-około-ludzkich (nie wiem jakie jest naukowe określenia na człowieka bez sumienia) był argument, że w kurortach jest bezpiecznie, że tam nie ma godziny policyjnej.
Jeśli ‘po prostu ludzie’ zabijani na ulicach, to za mało, by zdecydować się na bojkot, by powiedzieć stanowcze nie i stracić 2 tysiące złotych. To może pięknie opalony na egipskich plażach katolik poczuje dziwny wyrzut sumienia, gdy w czasie niedzielnej mszy świętej na słowa ‘módlmy się za prześladowanych chrześcijan’ odpowie ‘wysłuchaj nas Panie’.

Podpalane kościoły, niszczone sklepy i szkoły, prowadzone przez chrześcijan. W końcu też pada ostrzeżenie ‘albo opuścicie miasto do piątku albo zginiecie’. Polacy pokiwali głowami i zadumali się nad brutalnością tego świata, wyszukując jednocześnie olejek do ciała z filtrem.

Dzisiejsza Rzeczpospolita w artykule „MSZ wzywa Egipt by chronił chrześcijan” cytuje eksperta Tomasza M. Korczyńskiego z  Open Doors, który twierdzi, że oddziaływać na Egipt, można tylko turystyką, a dokładnie bojkotem wakacji (Polacy są w trójce najliczniej wylegujących się na egipskich plażach).

Na bojkot polski naród zdecyduje się, gdy zacznie bać się o własne bezpieczeństwo. Ale nie jesteśmy wcale obojętni na ludzką krzywdę! Mordowani w Egipcie chrześcijanie mogą liczyć na naszą modlitwę – chrześcijan z Polski. Może nawet kilka złotych wrzucimy na jakieś dary, gdyby to było potrzebne. Ale z zimnego drinka w krainie faraonów, wybaczcie, nie zrezygnujemy...zapłaciliśmy.





Mój patriotyzm - ani ckliwy, ani tandetny

Patos - samo słowo już powoduje u większości grymas na twarzy. Występuje niemal nierozłącznie z określeniem 'tandetny'. Dobrze uzupełniają je 'ckliwe wzruszenie'. I nieważne jakie te nasze wzruszenia są i jaki ten patos jest, już z założenia wszystko zostało umieszczone w worku z napisem  'tandeta i ckliwość - podlega wzmożonemu recyclingowi'.

Ostatnio - kiedy kolejny raz - wysłuchałam piosenki "Generał Nil" - Tadek Firma Solo, sama wpadłam w tę pułapkę. Fragment "na baczność stała cela, gdy wychodził ze spokojem - Fieldorf Nil bohater trzech wojen", ścisnął za gardło. Przed oczami stanęła mi scena z filmu, na której ze spokojem, dostojnie, na śmierć, idzie jeden z największych polskich bohaterów. A pobici, poranieni, wygłodzeni, psychicznie zmaltretowani więźniowie - w jednej sekundzie - stają na baczność. Rzeczywiście, kroczył dowódca Kedywu, należało więc salutować. To jednak coś więcej, niż żołnierskie honory.

Od zakończenia wojny minęło prawie 8 lat (był rok 1953). Wielka przegrana, wielkie rozczarowanie, straszna okupacja - co innego mogli czuć więźniowie w celi, skazani za walkę o niepodległą Polskę? Mimo wszystko, tym jednym gestem, tymi wyprostowanymi jak struna plecami - pokazali wierność ideałom, które towarzyszyły im każdego dnia wojny.
Od ściśniętego gardła, niedaleka droga do rozumu, który zapisał to jako tanie wzruszenie do tekstu jakiejś tam piosenki. Na szczęście wspomnianemu rozumowi udaje się czasem wyjść poza narzucone schematy. Podniósł się więc wewnętrzny sprzeciw, bo niby dlaczego człowieczeństwo okazujemy wzruszając się i bulwersując zarazem, gdy na Facebooku, ktoś zamieści zdjęcie skatowanego, przez zwyrodnialców, psa. A tanim wzruszeniem staje się grupa skatowanych więźniów, salutująca swojemu dowódcy, idącemu z podniesioną głową, na śmierć?

Utwór "Generał Nil" Tadek Firma Solo, traktuję teraz jak przebudzenie.
Choć patos, który mnie wzrusza, jest dokładnie taki jak kiedyś - to skreśliłam słowa ckliwe (przy wzruszeniach) i tandetny (przy patosie). Czuję dumę widzą łopoczącą na wietrze biało-czerwoną. Uśmiecham się do siebie, gdy Oni wracani są pamięci, gdy 1 marca autobusy, po raz pierwszy wyjeżdżają na ulice z flagami, gdy kibice na trybunach oddają Im cześć, gdy tak jak dziś - IPN podaje nazwiska, odnalezionych w bezimiennych dołach śmierci. Serce bije mi szybciej, gdy na ekranie mojego telewizora Inka krzyczy "Niech żyje Łupaszko, niech żyje wolna Polska!".

Przymiotników ckliwy, kiczowaty, tandetny, do wszystkiego co narodowe i polskie, upatruje w latach PRLu i sztucznym wyznawaniu miłości do władzy ludowej. W wolnej Polsce, której karty historii pełne są wielkich bohaterów i przyspieszających bicie serca czynów, te określenia zostawiam sobie do emocji, które wywołują u mnie amerykańskie filmy.

A plan, że swoją córkę nazwę Inka (na cześć jednej z wyklętych dziewczyn), nie ma z tymi przymiotnikami nic wspólnego.

Dla Państwa - znaczy dla nikogo

Kończą się wakacje, a więc powrócą doniesienia o kolejnych nagrodach, jakie przełożeni wypłacają urzędnikom. Tuż przed sezonem ogórkowym obszernie pisała o tym Rzeczpospolita. Społeczeństwo czyta i nie dowierza  Biorąc pod uwagę urzędnicze pensje, przywileje przysługujące pracownikom administracji, których nie świadczą prywatne firmy, większość z nas rzeczywiście może mieć poczucie niesprawiedliwości.

Na początku pojawia się pytanie, dlaczego przełożeni tak rozpieszczają swoich podwładnych. Tu odpowiedź jest prosta. Wyobraźmy sobie, że mamy pod sobą sztab ludzi. To od nich zależy, jak szybko i z jakim efektem realizowane będą nasze rozporządzenia, a co za tym idzie, jak skuteczne okaże się nasze rządzenie. Urzędnicy mają swoje procedury. Mogą je przeciwko 'górze' wykorzystać. Nie tyle odmówią wykonania zadania, co po prostu spowolnią jego realizację. Nie naruszając żadnych zasad mogą wejść w tryb 'włoskiego strajku'. Skoro więc przełożonym zależy, to nagradzają - często nieadekwatnie do wyników pracy, czy zasług.

Nie muszą tego robić pracodawcy prywatni. Mają większą kontrolę nad pracownikiem i więcej praw wobec niego, w swojej firmie, to oni w znacznej mierze ustalają reguły. Tu raczej stawia się na wpojenie pracownikowi, że marka dla której pracuje, zasługuje na poświęcenie, na zaangażowanie. Wydawałoby się, że w przypadku pracy dla Państwa, jest to zbędne...

Zatem urzędnicy, takiej motywacji potrzebować nie powinni. Niestety comiesięczna pensja nie wystarcza, by zmobilizować wielu z nich do rzetelnej pracy, bo kim to Państwo jest?

I to kolejna pamiątka jaką PRL zostawił w umysłach Polaków i jaką oni w spadku przekazują nam, młodemu pokoleniu.
Rodziców nikt nie nagradza, za dobre wychowanie dziecka, bo dla nich pociechy są na tyle ważne, że nie potrzebują by ktoś ich mobilizował do wychowawczej pracy. Państwo jednak traktujemy, jako jednostkę obcą. Tak było przez lata komunizmu, kiedy utożsamiano je z władzą, niechcianą i narzuconą, która o obywatela nie dba. Co więcej, która tego obywatela wykorzystuje, a w dodatku ogranicza jego podstawowe prawa.
Po 1989 roku wiele się zmieniło. Dobro Państwa, to dobro nas wszystkich, bo w końcu Państwo stało się Ojczyzną. My jednak mentalnie wciąż taktujemy je jako 'obcego'.  By coś dla tego kraju zrobić, a niestety często by zwyczajnie nie przeszkadzać (prowadząc włoski strajk), potrzebne są nagrody.

Najwyższy już czas chyba, potraktować Państwo, jak Ojczyznę, a Ojczyznę jak matkę. Łatwiej wtedy będzie pracować. Na razie niestety patrząc na wypłacane premie, mamy wrażenie, że urzędnicy dostają odszkodowanie za to, że akurat na nich padł obowiązek pracy dla kraju.

Obawiam się, że my (młode pokolenie właśnie zaczynające pracę) z takim samym nastawieniem i stosunkiem do kraju, będziemy w to poważne życie wchodzić. No chyba, że ktoś nam pokaże, że to już nie PRL, że Państwo to nie jest komunistyczna partia, a rzecz wspólna ...chciałby się powiedzieć Rzeczpospolita.

niedziela, 7 lipca 2013

Ciemnogród na stadionie - relacja w LemingTV

Ciemnogród najechał nam stolicę!!!
Zapłacili 40 zł!!!
O zgrozo! Ludzie przyszli tam interesownie!!!

Tak o sobotnim wydarzeniu informują w największym skrócie media dla lemingów – to określenie samego dyrektora stacji, a nie moja nadinterpretacja.
Jak zrobić materiał, żeby był zgodny z poglądami twórcy (czy jego przełożonych) – to wie każdy dziennikarz. Sprawa jest mało skomplikowana, więc nie będę wyrażać uznania, że się autor nagimnastykował.

Wyrosłam już też z bulwersowania się, że ktoś tworzy rzeczywistość, a nie ją opisuje. Naiwnie nie dostrzegam w tym braku przygotowania, czy ignorancji w stosunku to tematu.
Tworzenie rzeczywistości. Wmawianie ludziom, że tak wygląda świat. Nakłonienie ich, by do tego świata się wpisali – to zabieg tak popularny, że nawet gdy słyszę, że białe jest różowe, nie wierzę że mam do czynienia z kimś, kogo nie było w szkole, jak omawiali kolory, ale z kimś kto chce z białego różowy zrobić i taką oto strategię sobie wybrał.
Kiedy powie się wszystkim rozróżniającym kolory, że są w mniejszości i źle widzą, to w końcu jedni uwierzą - bo przecież większość nie może się mylić (sic!). Inni zachcą być w tej większości …no i białe będzie różowe.

Tym razem jednak komentator mnie uwiódł i uwierzyłam w jego …żeby tak zgrabnie napisać … brak zdolności rozumienia świata i niedoinformowanie.
Artur Sporniak, publicysta Tygodnika Powszechnego  – taki tygodnik, co kiedyś był katolicki, a teraz nikt nie wie o co mu chodzi – obnaża motywy ciemnogrodu, który na stadion tak tłumnie przybył. Otóż „tym ludziom chodzi o cuda!” – co oznacza, że tłum jest interesowny i to ma nas zgorszyć.

A szanowny publicysta o relacji Bóg – człowiek słyszał? Wie, że to relacja ojciec – dziecko?
To niech sobie teraz wyobrazi, że ma tatusia, który może wszystko, a w dodatku kiedyś powiedział do dziecka, że jeśli będzie prosić – to dostanie. I co, Pan Publicysta by nie prosił? Z problemami by do tego tatusia nie przyszedł?
Po wypowiedzi, możemy wnioskować, że nie. Nie wiem, czy taki dzielny ten Pan, czy taka Zosia-samosia.

Jeśli ktoś śmieje się sam (i tylko on) ze swojego żartu, to jakby na Facebooku lajkował swój własny post. Takie ‘Lubię to” przyznaje sobie Artur Sporniak za komentarz:
„Cudowne uzdrowienia – piątek – godzina 18”.
Wtóruje mi drugi komentujący, z Gazety Wyborczej. Jak to na Jana Pawła II przychodzili, tak po prostu – a cuda były, ale przy okazji. A tu tak interesownie.

Ten drugi też mnie uwiódł, też uwierzyłam, że nie wie o co w tym wszystkim chodzi. Ostatecznie mam jednak przeczucie, że znów dałam się nabrać i zastosowana została taktyka ‘tworzenia rzeczywistości’ – ale co tam, śpieszę z wyjaśnieniem, tylko to może być dla Was szok, panowie redaktorzy.
Ten ciemnogród, który w liczbie przeszło 60 tysięcy zgromadził się w sobotę na stadionie, nie przyszedł tam dla ks. Johna Bashobory. Im chodziło ….UWAGA! …. o Jezusa!

Ani Ugandyjczyk, ani nawet Jan Paweł II – nie przyciągali tłumów sobą, ale swoją relacją z Bogiem. Kiedyś – drodzy komentatorzy – ale to było już naprawdę dawno, więc możecie nie pamiętać – Jezus posłał w świat swoich uczniów. Tamci już nie żyją, ale są kolejni. Na jednego z nich mówimy nawet – następca Świętego Piotra.

Dla chrześcijanina, na co dzień zabieganego, zajętego sprawami przyziemnymi -  ważne jest obcowanie z ludźmi, którzy swoje życie poświęcają na zrozumienie tego, co mówił do nas Jezus (chodził kiedyś po ziemi). Została po tym książką, wśród katoli nazywana Biblią lub Pismem Świętym, można natrafić też na określenie Nowy Testament.

Szczególnie Panów Redaktorów rozbawiają uzdrowienia. I znów muszę rozczarować … to nie ks. Bashobora uzdrawia, to nawet nie Jan Paweł II. Bez Boga, ale też bez wielkiej wiary w Niego – nic by nie zrobili. A nam zazwyczaj brakuje właśnie tej wiary. Nie jest to powód do wstydu, bo Mojżeszowi – żył jeszcze dawniej niż Jezus, więc możecie nie kojarzyć – też się to zdarzyło . I dlatego potrzebujemy, by ktoś nas do Boga zbliżył – poprzez modlitwę .. bo tym głównie zajmowało się zgromadzone na stadionie 60 tysięcy ludzi.

Muszę Was drodzy atakujący i obśmiewający wiarę ciemnogrodu ostrzec. Z nami to jest tak, że im bardziej napieracie, tym my mocniej manifestujemy i wierzymy. Jak się jeszcze bardziej będziecie napinać, to Góra przyśle kogoś na kształt ks. Popiełuszki, kard. Wyszyńskiego czy papieża Jana Pawła II i wtedy sami sobie będziecie winni.
Czy ja Wam grożę?
W żadnym wypadku. Po prostu informuję, że szkoda Waszej energii i tylko tyle.
My-katole, to mamy taką zasadę, ‘zło dobrem zwyciężaj’ więc o groźbach mowy nie ma. W sumie, końcowy efekt mógłby być taki, że bylibyście zadowoleni.


czwartek, 20 czerwca 2013

Wolność – nasze zadanie domowe

*tekst opublikowany w Biuletynie Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej – numer majowy


„Jesteśmy zwolennikami kontrastów. Nasi przodkowie zestawili ze sobą biały z czerwonym. Zdecydowanie idziemy tą drogą! Łączymy nowoczesny styl życia, z konserwatywnymi poglądami. Wiemy gdzie bywać i jak się nosić, a przy tym bardzo lubimy dobrze się prowadzić. Przejawiamy zadowolenie z życia, a za cel stawiamy sobie przypomnienie o tych, o których historia głucho milczy. Lubimy ambitne kino, dobrą literaturę, z kulturą nam jak najbardziej po drodze, a w wolnych chwilach walczymy z kompleksami Polaków. Chcemy współdecydować o swojej przyszłości, a w przeszłość patrzymy z dumą i czerpiemy z dorobku poprzednich pokoleń. Nie lubimy bierności i obojętności.”

Tak, przeszło rok temu, napisaliśmy o sobie, na naszej stronie internetowej. Opis powierzchowny, z lekkim przymrużeniem oka, ale zdecydowanie aktualny.


Dorastaliśmy w wolnej Polsce. Komunizm znamy z opowiadań i książek, a jeśli nawet przez kilka lat byliśmy obywatelami Polski Ludowej, to nieświadomymi, spędzającymi czas w przedszkolu i na podwórku. Niepodległość jest więc dla nas codziennością, normalnością, prezentem jaki dostaliśmy od poprzednich pokoleń. O ten prezent, trzeba się jednak zatroszczyć. I to jest właśnie nasze zadanie domowe, nas: młodych, wykształconych, z wielkich miast, a co najważniejsze – patriotów.

Praca domowa, jeszcze przez wiele lat nie zostanie skończona, bo wiele jest do zrobienia. Mamy jednak na swoim koncie, już kilka dobrze rozwiązanych zadań. Wśród nich na pewno jest Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Drugi rok z rzędu, uczestniczyliśmy w obchodach 1 marca. Rok temu, postawiliśmy las na Dworcu Centralnym w Warszawie. Były drzewa, wśród nich ognisko, po peronie przechadzali się żołnierze w mundurach. Happening wzbudził wielkie zainteresowanie podróżnych. Nie musieliśmy prosić o uwagę, ludzie sami dopytywali, o to kim byli wyklęci, czemu po 1945 zostali w lesie. W tym roku przygotowania do obchodów zaczęliśmy już jesienią. Tyle czasu potrzebowaliśmy na napisanie i wydanie pierwszej w Polsce książki o Żołnierzach Wyklętych. „Rycerze Lasu” to dwa opowiadania, dwie historie, dwóch małych bohaterów i jeden los powojennej Polski. Dzieci, razem z Bartkiem i Frankiem, odkrywają świat Wyklętych. Donoszą prowiant do leśnego posterunku, przyglądają się codziennemu życiu i starają zrozumieć, skąd ta walka, skoro „[…]wojna się skończyła, nie ma już czołgów i samolotów”.

Chcieliśmy, by Polacy usłyszeli o partyzantach, nie tylko dlatego, że takim bohaterom należy się cześć i szacunek. Mając taką historię, można bez skrępowania nieco wyżej unieść głowy. Poczuć dumę, ale też zobowiązanie wobec przyszłych pokoleń, jaką Polskę my im zostawimy, jaki przykład damy swoim życiem. Nie przypuszczamy by ktoś niepodległość chciał nam zabrać przy pomocy czołgów i samolotów. Każde podjęte przez nas działanie, przez obchody 1 marca, zapalenie świeczki bohaterom, dopisanie zwrotki do Hymnu Narodowego, wieczornicę w rocznicę Powstania Styczniowego, po wystawienie monodramu „Zapiski Oficera Armii Czerwonej” – to nasz wkład w budowanie tożsamości narodowej. Wszystko dlatego, że w XXI wieku o ten prezent, zwany niepodległością, trzeba zatroszczyć się nieco inaczej. To ‘inaczej’, to właśnie zadanie domowe, które sumiennie staramy się odrabiać.


no i zapraszamy: signumtemporis.pl

niedziela, 10 lutego 2013

Jak Kościół Unię oszukał. I jak przypadek, znaczy wszystko…


[…]Największym przekrętem są pieniądze przyznawane parafiom na remont pomieszczeń z przeznaczeniem na działalność kulturalną: na kawiarenki dla młodzieży, sale spotkań, bawialnie, biblioteki. I Unia chętnie daje pieniądze na przykościelną kulturę, ale finalnie nie ma żadnych dzieł, żadnych kawiarenek, bibliotek.[…]
To fragment artykułu „Dlaczego mi smutno, ekscelencjo – czyli pięć powodów, żeby zrzucić sutannę i jeden żeby tego nie zrobić” – Duży Format (GW 07.02.2013r.)

Droga Gazeto Wyborcza i wszystkie umysły humanistyczne,
Wyjątek OBALA regułę, a nie potwierdza. Zwłaszcza kiedy wyjątek stanowi większość. Skoro już, Droga GW  rzucacie głazem, prezentując nie tyle zjawisko, co powszechną patologię w Kościele, to może jakieś dane! Gdzie badania? Gdzie procenty? Gdzie statystyki?
Zatem ani 'żadne' (dzieła nie powstały z pieniędzy UE), ani 'wszystkie' (pieniądze nie poszły na to, na co powinny)

[…] W tym procederze oszukiwania Unii Europejskiej biorą udział proboszczowie, ekonomowie diecezjalni, a przede wszystkim biskupi[…]
Czyżbyś Gazeto wątpiła, w Unijne instytucje, sprawdzające na co idą pieniądze z funduszy? Biedna UE, zmowę cenową, przy przetargach drogowych, udało jej się wykryć. A Kościół – chyba możemy w tym wypadku mówić o czarnej mafii – z Boża pomocą, przechytrzył wszystkich urzędników.

Jak na katola – harcerkę przystało, środowisko kościelne znam. Wiem, że dzieją się tam różne rzeczy, sama mam wiele zarzutów. Razi mnie postawa hierarchów wobec problemów, zachowanie niektórych księży, nieumiejętność mówienia kazań, nieżyciowość. I choć z obserwacji wynika, że to jest mniejszość, to uważam, że od ludzi – z misją/powołaniem – wymaga się więcej. Czuję potrzebę krytyki, a co mam nadzieję za tym pójdzie - zmiany.
Jednak opiniotwórcze/obiektywne media stwarzają wrażenie, że normalność, jest w zdecydowanej mniejszości.
Czy jeśli w każdym mieście są dzieci, które sypią piachem inne maluchy w piaskownicy, znaczy że każdy dzieciak sypie? A może sypią tylko blondyni, bo pani Krysia widziała (albo lepiej, jak w artykule – słyszała od kogoś!), jak blondyn sypał? A może tacy co noszą buty na rzepy …taka oto logika – tu określenie logika wybiórcza pasuje jak ulał.

Czytając ten tekst, warto zastanowić się co byłoby gdyby, w miejsce księży w artykule pojawili się geje, którzy opowiadają o zboczeniach w swoim otoczeniu. Podniosłoby się larum, o nietolerancji, braku kompetencji dziennikarskich autora, że przez pryzmat patologicznych przypadków – które są w każdym środowisku – oczernił cały gejowski świat. I słuszne byłoby to oburzenie. W przypadku każdej grupy, jest to krzywdzące i niesprawiedliwe.

Zepsucie, zło – to jest wszędzie. I jak już pisałam, od księży wymagam więcej, ale od dziennikarza wymagam, by na podstawie przypadków, nie pisał ‘żadnych’. Wyjątek obala regułę w obie strony: wszyscy księżą są dobrzy - wszyscy księżą są źli.

I jeszcze zdjęcie, jakim opatrzony jest tekst. Dwóch zabawiających się księży. Butelka, papieros, drink. W zasadzie do tekstu pasuje. Tylko czemu akcja dzieje się na ołtarzu?
Niech ta fotografia będzie wisienką na torcie, potwierdzającą rzetelność dziennikarską i poziom manipulacji. Niech może nawet powie – co autor miał na celu.
Gazeto Wyborcza, stać Cię na więcej, a może raczej na coś w bielszych rękawiczkach. 

środa, 6 lutego 2013

Babę zesłał Bóg, raz mu wyszedł taki cud… który z czasem, nieco się zdeformował


Pokazy filmowe tylko dla kobiet. Romantycznie, nastrojowo, w klimacie możliwym do zniesienia, tylko dla płci pięknej, tej delikatnej, powabnej, okrywającej się rumieńcem? 
Okazuje się, że niekoniecznie. Przypadkowy widz, może być zaskoczony.

Kinową salę wypełniają kobiety. Bilet droższy niż zwykle, ale chętnych nie brakuje. Cena nie jest podyktowana tylko przedpremierowym pokazem filmu. Przed seansem upominki, konkursy i … niespodzianka: zatańczą chippendales.

Ale nie o występie będzie mowa, a o reakcji.

Potrzebujemy 5 ochotniczek!
Na scenę wbiega ich nieco więcej. Kobietom się nie odmawia, więc wszystkie biorą udział w konkursie. Zadanie, ‘początkowo dla odważnych’  – trzeba zatańczyć, szybko przeradza się w konkurencję ‘bez wstydu’. Kręcenie biodrami, rytmiczne ruchy - to nie wystarczy. A skoro sytuacja tego wymaga, dziewczyny bez zastanowienia ściągają bluzki, podciągają spódnice. Kiepski striptiz, który określiłabym ‘żebraniem o spojrzenie’.
- Bardzo musi im brakować facetów - kwituje ktoś równie zaskoczony i zdegustowany, jak my. Problem polega na tym, że to wcale nie same ‘zdesperowane’.
Co więc się stało? Gdzie podziała się kobieca nieśmiałość, delikatność? Nie wierzę, że została w domu. Ta niesmacznie rozentuzjazmowana obecnością chippendalesów grupka, to przedstawicielki nowej – wybaczcie Panie, moim zdaniem gorszej – kategorii kobiet. To o Was, Lady Pank śpiewa „Dziewczyny dzisiaj z byle kim nie tańczą […] Naturę mają co raz bardziej samczą". Tyle, że ten 'nie byle kto', oznacza osobę sławną, przyciągającą kiczem i wyzwalającą w kobietach naturę, z prawdziwą kobiecością nie mającą nic wspólnego.

Na portalach społecznościowych, kobiecość oznacza tyle co: foch, lakiery do paznokci, rozróżnianie kolorów, których nie widzą mężczyźni. Nie zaprzeczę, że sama lubię buty, torebki, maluję paznokcie i dobieram dodatki do ubrań. Otoczka, to jednak nie wszystko, a raczej jedynie dopełnienie.
Siłą nie wdzieram się na scenę, by móc pożebrać o wzrok chippendalesów (w którym zapewne czai się politowanie) – w zasadzie takich spędów unikam, choć dzięki 'niespodziance' przeżyłam socjologicznie ciekawe doświadczenie.
Powtórki jednak nie potrzebuję. 

Nie ‘lajkuję’ memów zachęcających do podejrzliwości i przejęcia w społeczeństwie roli mężczyzny – ‘bo oni się do niczego nie nadają’. I mimo słabości do szpilek, zdecydowanie – w przeciwieństwie do przeszło 11 tysięcy dziewczyn – dostrzegam różnicę w przedmiotach i osobach mi najbliższych i nie zgadzam się, że „butów jak przyjaciół, nigdy za wiele”.

Aby jednak nie było zbyt konserwatywnie, to na koniec wyzwolony Milan Kundera:
„Nie każda kobieta jest godna tego, by nazywać ją kobietą.”
…czasem trzeba iść do kina, by zobaczyć, co pisarz miał na myśl!