czwartek, 12 września 2013

‘Sierpniowe niebo. 63 dni chwały’ - niezbędne hip-hop(owe) filtry

Uroczysta premiera w Teatrze Wielkim. Podziękowania i przemówienia wyjątkowo nie męczą. Widz nie ma wątpliwości, że to szczera radość twórców, z ukończonego dzieła, z filmu, który powstał, by naprawdę oddać hołd.
Ale do rzeczy!
Mimo wspomnianej atmosfery, zdecydowałam się nie ściągać przygotowanych wcześniej okularów. Zwiastun ‘Sierpniowego nieba’, wiele mi zdradzał.  Czułam, że film będzie taki jak współtworząca tytuł piosenka ’63 dni chwały’ Hamp Gru – emocjonalny, prawdziwy, momentami podany wprost.

Na początek jednak to, co dobre.
Reżyser – Ireneusz Dobrowolski – wielokrotnie podkreślał, że ten film ma dla niego wymiar osobisty. To miał być hołd złożony powstańcom, wśród których był także jego ojciec. Twórcy jednak stanęli na wysokości zadania i dali głos także przeciwnikom sierpniowego zrywu. Wątpliwości i pretensje wypowiadane są ustami cywilów. Co ważne, nikt nie stara się wzbudzić niechęci widza do tych postaci. Zresztą to też bohaterowie - ludność walczącej stolicy. I tu naprawdę duży plus dla reżysera.

Z lekkim zawstydzeniem muszę przyznać, że Dobrowolski, swoim filmem, przebudził mnie z pięknego, powstańczego snu. Formalnie oczywiście wiem jak ciężki i straszny to był czas. Rozbrzmiewające jednak na ulicach stolicy piosenki o tym, że ‘warszawiaki fajne chłopaki są’, czy że trafionemu kulą należy się buziak od panny, sprawiły że jakoś  to powstanie mi się spopkulturyzowało.
W samej powstańczej popkulturze, nie ma oczywiście nic złego. W końcu tylko tak da się dotrzeć do świadomości wielu Polaków. Jednak dzięki ‘Sierpniowemu niebu’, przypomniałam sobie, że to była wojna. Bezwzględna, niesprawiedliwa i wymagająca wielkiej odwagi.  W drugiej kolejności, część tej zasługi na pewno należy się autorowi zdjęć (Romuald Lewandowski). To przebudzenie zawdzięczam jednak przede wszystkim archiwalnym filmom, kręconym w czasie powstania.

Mniejszy zachwyt


‘Sierpniowe niebo’ to w zasadzie trzy światy. Pierwszy ten współczesny. Drugi przenoszący nas do czasów wojny i roku 1944, ale fabularny. I trzeci, to wspomniane już, filmy archiwalne. Znane są w historii kina, doskonałe przykłady łączenia różnych światów w harmonijną całość. Film Dobrowolskiego, niestety do nich nie należy. Odczuwałam pewien chaos na ekranie.

‘Sierpniowe niebo’ razi

Chaos na ekranie, mógłby się obronić argumentem, że film skierowano do widza inteligentnego, znającego historię. Niestety tę tezę musimy obalić. Chociaż rzeczywiście twórcy wymagają od widza podstawowej wiedzy, to inteligencji już nie. Jeśli nie zrozumiemy przekazu za pierwszym razem, będziemy mieć jeszcze kilka okazji. Co jeśli jednak informacja zostanie odczytana? Będziemy po prostu drażnieni, dobitnym tłumaczeniem. Nie wystarczy fragment roztrzaskanej – w czasie egzekucji – kapliczki. Niezbędny będzie jeszcze pełny kadr i przytrzymanie obrazu.
Wyjątkiem jest tu grób Biruta na Powązkach. To ujęcie i tę metaforę warto odnotować.


…i czasem nawet boli

Dla człowieka wychowanego na teatrze telewizji, niewiele jest tak bolesnych rzeczy na ekranie, jak amatorskie aktorstwo. Dobrowolski zgromadził na planie wiele znakomitych nazwisk. W filmie pojawiają się także nowicjusze, u których trudno dopatrzeć się talentu. Tym bardziej więc różnica jest odczuwalna. Anna Romantowska i Łukasz Konopka zdecydowanie trzymają poziom. Ukojenie przynosi Krzysztof Kolberger i Jerzy Nowak... ale już kilka sekund później następuje powrót do amatorskiej rzeczywistości.

Iść, czy nie iść?

Po pierwsze założyć odpowiednie okulary. Film, którego zwiastunem jest piosenka grupy hip – hopowej, to inna kategoria niż „80 milionów” czy „Obława”. Odpowiedni filtr pozwoli nam przymknąć oko na pewne mankamenty, które jednak właśnie z tym klimatem są spójne.

Po drugie warto przypomnieć sobie, że Powstanie Warszawskie, to nie tylko nowoczesne muzeum, dobre rockowe piosenki i przejmujące wycie syren. Gwarantuję, że w kinowym fotelu znów pochylicie czoła przed warszawską młodzieżą.

Po trzecie i najważniejsze. Dawno w polskich kinach nie było filmu historycznego, którego twórcy nie modyfikowaliby historii na swoje potrzeby. Ireneusz Dobrowolski mimo, że do powstania ma stosunek bardzo osobisty, naprawdę starał się opowiedzieć  jak było – a nie przedstawił swoje pobożne życzenie. Przede mną wtorkowy pokaz Wałęsy wg Wajdy, dlatego przywiązuję do tego taką wagę.

A i jeszcze odpowiedź na pytanie .... ‘Iść’. Chociaż jeden raz, zdecydowanie wystarczy.

Podzielam zdanie, że 'warszawiaki fajne chłopaki są'. I mam nadzieję, że te warszawiaki (i chłopaki i dziewczyny), doczekają się filmu, na miarę ich wielkości, bo to sierpniowe niebo nad stolicą było naprawdę wyjątkowe...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz